Ile razy można odgrzewać ten sam kotlet? Z pewnością kucharki z Baru Mlecznego „Sady” na Żoliborzu miałyby dla mnie gotowy elaborat na ten temat. Na to pytanie mogą odpowiedzieć także inżynierowie Jaguara, którzy od 2002 roku postanowili produkować siódmą generację modelu XJ, która tak jak poprzednia i poprzednia, i poprzednia nawiązywała do pierwszej serii tego pojazdu.

 

Testowałem już na Movendusie drugą odsłonę XJ, a jak sprawuje się siódma? Czy Jaguar XJ X350 nie ma nic wspólnego z poprzednikiem z lat 70.? No nie ma. Tylko wygląda jak zmodernizowany do bólu stary XJ. Pod spodem to ultra nowoczesne auto. Znacznie lepsze pod każdym względem od swojego protoplasty, pierwszego, drugiego i szóstego. Moim zdaniem Jaguar XJ X350 to instant future classic i, o dziwo, po prostu znakomity wóz. A design w stylu retro dodaje mu, z dzisiejszej perspektywy, sporo uroku. Wśród limuzyn klasy wyższej to właśnie Jaguar jest w tej chwili najlepszym wyborem. Nie Mercedes, nie BMW, a właśnie pachnący niekończącym się deszczem i marynarką z tweedu XJ8. Czy tak było na początku XXI wieku? Klienci jakoś nie byli przekonani.

 

Sylwetka klasycznego XJ jest ponadczasowa.

 

Retro, nie retro

Oczywiście mówienie o stylu retro w przypadku XJ8 X350 jest pewnego rodzaju nadużyciem z mojej strony. Jaguar po prostu cały czas trzymał się swojego stylu. Szefostwo firmy uważało, że to dobra droga i klienci są na tyle konserwatywni, że nie przełkną niczego innego. Działania marki od kiedy zarządzał nią Ford nasiliły tę narrację. Zarówno S-Type jak i X-type, debiutujące podczas panowania amerykańskiego koncernu, odwoływały się do przeszłości mocniej niż Elżbieta II z herbatką w ręku. Tak jakby Jaguar nie mógł produkować czegoś co jest kompletnie nowe. Jakby zabarykadował się gdzieś w pubie i oglądał tylko mecze z udziałem George’a Besta i Bobby Charltona.

 

XJ X350 ma w sobie maksymalną dozę elegancji. Zestarzał się znacznie lepiej od konkurencji.

 

Z mojego punktu widzenia Jaguar XJ X350 jest z pewnością ciekawszy i ładniejszy niż jego nijaki następca. Choć szanuję Jaguara i nowego właściciela za to, że wreszcie wyszli z jaskini retro designu i odważyli się zrobić coś nowego i oryginalnego. Zresztą po niezbyt dobrych wynikach sprzedaży X350 nie mieli innego wyjścia.

Tylko bulgot V8

Testowany Jaguar XJ X350 pochodzi z 2004 roku i posiada silnik V8 o pojemności 4196 cc i mocy 300 KM. Montowano jeszcze jednostki 3,5l oraz wersję doładowaną 4,2l dla modelu XJR. Pod maską znajdziemy jeszcze trzylitrowe V6 oraz diesel 2,7l (wspólna konstrukcja Forda i koncernu PSA). O tych silnikach raczej zapomnijmy.

 

 

Największymi konkurentami „dżaga” w tamtym okresie były Mercedes Benz W220, BMW serii 7 E65 oraz Audi A8 D3. Moim zdaniem Jaguar wypada w tym zestawieniu najładniej i przy okazji jest też najtańszy w zakupie. Wszyscy myślą, że 2 km od momentu zakupu się zepsuje. Rzeczywiście w serwisie może być drogi, ale wbrew pozorom nie będzie odwiedzał warsztatu tak często jak powszechnie się wydaje. Choć pamiętajmy, że to marka angielska z bujną przeszłością – zapewne niektóre części znaleźć w ASO trudniej niż tytuł szlachecki na ulicy, a blacharz przy robocie będzie widział same znaki zapytania nad głową. XJ8 tej serii to konstrukcja w całości wykonana z aluminium, łączona nitami. Trochę jak samolot. Dzięki temu waży tyle Volkswagen Golf i jest sztywniejszy o 40% od poprzedników.

 

Amerykańska, mała wnęka na tablice rejestracyjne nie wygląda najlepiej.

 

Pod względem technologicznym to majstersztyk angielskich inżynierów. I mimo że Jaguar XJ X350 był zupełnie nową konstrukcją angielskiej marki, wyglądał podobnie do poprzedników. To co kiedyś, przy serii X300, było koniem pociągowym sprzedaży, teraz stopowało popyt. Pamiętajmy, że mówimy o początku XXI wieku. Na rynku Jaguar nie rywalizował tylko z innymi limuzynami. Zaczynał się boom na SUV-y. Porsche Cayenne i nowy Range Rover L322 były rozchwytywane przez gwiazdy sportu, aktorów i zwykłych bogaczy. Jaguar ze swoją retro limuzynką miał trochę pod górę i raczej nikt nie zauważył, że właśnie zadebiutował zupełnie nowy, bardzo dobry model.

Nie taki wielki

Dosyć tej teorii. Czas na praktykę. W środku Jaguar jest taki sam jak na zewnątrz. Bardzo klasyczny i angielski. Wszędobylskie drewno, liczniki i zegarki w stylu retro przypominają użytkownikom o czasach kolonialnych, Stonehenge i partyjce krykieta w piątek po południu. Klimat raczej dla miłośników tematu niż dla freaków technologii z XXI wieku. Młodzi, dajmy na to taki Wayne Rooney, woleli poszpanować Range Roverem niż tweedowym „dżagiem”.

Testowany egzemplarz pochodzi z rynku amerykańskiego, gdzie oferowano wersję Vanden Plas (chciałbym mieć Austina Allegro w wersji Vanden Plas). W wyposażeniu ma absolutnie wszystko co było na liście życzeń, ale u konkurencji można było zdobyć więcej.

 

 

Dużym minusem auta jest wygoda wsiadania i wysiadania. Samochód jest dość niski. By z niego wyjść musimy się lekko natrudzić i nasapać, szczególnie jeśli jesteśmy podstarzałymi ludźmi sukcesu, a przecież do takich osobników był skierowany ten wóz. W tym wypadku Porsche czy Range Rover, ale także BMW i Audi nokautują anglika. Jak już uda nam się zająć miejsce kierowcy to w „dżagu” czujemy się jak pączek w maśle. Widać, że tym razem samochód projektowano z myślą o kierowcy, a nie o pasażerach jak w odpowiedniku z lat 70. Zresztą z tyłu jest żenująco mało miejsca jak na wóz tej klasy. Myślę, że w Mondeo pod tym względem mogło być lepiej, a na pewno nie gorzej. Kilka lat po prezentacji X350, Jaguar zaprezentował wersję przedłużoną.

 

Konserwatywne wnętrze. Mnie się podoba, ale zrozumiem kogoś kto powie, że na początku lat 2000 kokpit śmierdział starym grzybem.

 

Lightweight

Lekkim jak piórko Jaguarem jeździ się przewygodnie. Automatyczna skrzynia biegów konstrukcji ZF zmienia biegi bezszelestnie, a samochód przyspiesza wyjątkowo gładko. Wielowahaczowe pneumatyczne zawieszenie dostosowuje się do stylu kierowcy i nawierzchni. Wóz płynnie przejeżdża przez każdą straszną ulicę naszej pięknej stolicy. Podobno poduszki powietrzne zawieszenia to jedna z najczęstszych usterek. Naprawa nie jest oczywiście tania, jak wszystko w tym wozie, ale ponoć łatwa do wykonania.

 

 

Kompaktowa limuzyna

XJ8 serii X350 nie jeździ się jak typową limuzyną. Ze względu na wagę samochód prowadzi się jak średniej wielkości sedana. Moim zdaniem więcej w nim stylu gran turismo niż wielkiej limuzyny segmentu F. Szofer od razu przyzwyczaja się do samochodu. W prowadzeniu i parkowaniu oczywiście pomagają już czujniki w zderzakach, ale nie ma jeszcze kamerek i wielkiego ekranu pośrodku kokpitu, w którym moglibyśmy puścić sobie film z rybkami w akwarium. Czy to dobrze czy źle? Nie wiem. Dla mnie idealnie. Jako konserwatysta samochodowy nowoczesne bajery nie są mi do niczego potrzebne.

 

 

Ale on jest dobry

Nie będę się jakoś bardzo rozpisywał na temat przyspieszenia, bo wiadomo, że jest optymalne. Wóz świetnie zbiera się z dołu i idealnie trzyma się drogi. Jest tak jak powinno być. Przy tym nie męczy kierowcy, który prowadząc wóz po prostu się relaksuje.

 

 

Ja się w tym samochodzie zakochałem i nie chciałem go oddać właścicielowi. Tym bardziej, że jak na Jaguara został on bardzo dobrze wykonany. To już nie czasy XJ z lat 70. kiedy wszystko odpadało, zostało w ręku czy rdzewiało. Wprawdzie nie jest to jeszcze jakość Mercedesa czy Porsche, ale naprawdę niedaleko Jaguarowi do marek niemieckich. No i wreszcie właściciel używanego modelu nie będzie musiał spawać progów, wymieniać nadkoli, łatać dziur i robić innych uwłaczających właścicielowi limuzyny czynności. Wykonany z aluminium X350 po prostu nie gnije jako jego ojcowie i dziadkowie.

 

Aluminiowy Jaguar XJ X350 jest lekki jak… Golf.

 

Future classic

Z pewnością XJ8 serii X350 to świetny kandydat na przyszłego klasyka. Znacznie bardziej dopracowany technicznie niż Mercedes W220, ładniejszy i bardziej stylowy od BMW E65 i mający w ogóle jakiś styl w porównaniu do Audi A8 D3. Przy tym jako Jaguar jest mniej awaryjny, przyjemniejszy w prowadzeniu od poprzedników i przede wszystkim nie gnije. Wprawdzie ceny niektórych części (zwłaszcza blacharskich) i niedostępność np. nitów, mogą doprowadzić właściciela do szału, ale hola, hola. Przecież to już prawie klasyk. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Fotografie: Rafał Andrzejewski

Poprzedni artykułLudziom dobrej roboty – warsztaty samochodowe w PRL
Następny artykułDookoła Polski 2000, cz. 4