„Wyobraźcie sobie czółno odrapane, zielonkawo-żółte, z zaciekami brązowymi i granatowymi, na czterech kółkach, z których dwa tylne mają szprychy, a dwa przednie ich nie posiadają. Na tym czółnie znajduje się brezentowy wypłowiały namiot koloru khaki. W namiocie tym są celuloidowe okienka – z tyłu i z boków”.
Tak brzmiał jeden z pierwszych opisów najbardziej chyba znanego samochodu w peerelowskiej literaturze młodzieżowej. Niedługo później dowiedzieliśmy się, że ta motoryzacyjna pokraka ma silnik Ferrari 410 Superamerica.
„Czy wie pan, co to za motor ma ta poczwara? Silnik najnowocześniejszego Ferrari 410 Superamerica. Widzi pan tę tabliczkę? To silnik od Ferrari, jednego z najszybszych w świecie samochodów turystyczno-sportowych, jego prędkość maksymalna (…) wynosi 250 kilometrów na godzinę. Panie, to najszybszy samochód, jaki jeździ po polskich drogach!”
Kilka pokoleń
Na lekturze cyklu, z którego pochodzą cytaty, wychowały się pokolenia dzieciaków, w tym również autor niniejszego artykułu. Nie wdając się w zawiłości wydawnicze, cytat pochodzi z pierwszej książki Zbigniewa Nienackiego o Panu Samochodziku wydanej po raz pierwszy w 1964 roku.
Nie wiem, jak Wy, ale ja zaczytując się powieściami znanego autora zawsze miałem ochotę sprawdzić, jak ta Superamerica naprawdę wyglądała. Jednak wtedy nie było internetów, a szukać nie bardzo było gdzie. Potem minęły lata i kiedy wygląd auta można sprawdzić w dziesięć sekund, zupełnie o tym zapomniałem.
Jak było naprawdę?
O tym wszystkim przypomniała aukcja RM Sotheby’s z 14 sierpnia 2021 roku. Postanowiłem dowiedzieć się, jak było naprawdę, bo w książce Nienackiego okazało się, że wehikuł wuja Gromiłły ma przedni i tylny napęd, dwanaście cylindrów, pięć biegów, a silnik pracował „bardzo cicho, prawie niedosłyszalnie”.
Trzecia seria Ferrari 410 Superamerica została przedstawiona szerokiej publiczności podczas paryskiego salonu samochodowego w październiku 1958 roku. Premiera rozgrzała jesienny Paryż i sprawiła, ze chłodne dni na chwilę znowu stały się gorące niczym w sierpniu.
Rodem z wyścigówki
Wystarczyło spojrzeć na luksusowe GT, żeby w duszy zrobiło się cieplej: ekstrawagancki, ale pełen wysmakowanej elegancki sznyt sportowego wozu zaprojektowany przez Pinin Farinę zdecydowanie odróżniał je od poprzedniej, drugiej serii. Charakterystyczne potrójne wyloty powietrza z buchającej żarem komory silnika na przednim błotniku oraz osłonięte reflektory przywoływały na myśl model 250 GT California Sypder. Czyli wersję stworzoną dla wybrednego i rozpieszczonego obrzydliwie bogatego amerykańskiego klienta.
„Wehikuł wuja Gromiłły miał wspaniały zryw (…) strzałka licznika wciąż wędrowała w prawo – sto, sto dwadzieścia kilometrów. Nie chciało się wierzyć, że samochód osiągał taką szybkość, bo prawie nie odczuwało się jej wewnątrz wozu. Kadłub wehikułu był stosunkowo wąski i długi, ale koła samochodu rozstawione szeroko, co powodowało, że cały pojazd trzymał się szosy jak wóz wyścigowy”.
Najlepsza konfiguracja
Nic dziwnego, skoro pod długą maską włoskiego wozu pracowało mocarne Tipo 126, czyli V12 o pojemności 4962 cm3 stworzone przez papieża włoskich silników – Alfredo Lamprediego. Taki silnik zapewnił zwycięstwo firmie z Maranello w 24-godinnym wyścigu Le Mans w 1954 roku. Taki silnik, ale nie ten silnik, bo na potrzeby grymaśnych i wymagających niemożliwego amerykańskich burżujów stał się Tipo 126A/58, w którym zastosowano miedzy innymi nową głowicę oraz wielgachne gaźniki Weber 36 DCF 3.
Po wszystkich zmianach silnik osiągnął moc 400 KM, co sprawiało, że nawet wujowi Gromille z wrażenia momentalnie parowały okulary. Wiecie, tuning to reakcja łańcuchowa. Jedna zmiana pociąga za sobą kolejne: Mocniejszy silnik wymagał innych przełożeń, czyli wjechała nowa skrzynia biegów. Większe prędkości wymagały też większych hamulców. Zastosowano mechanizmy zapożyczone z wyścigówek, czyli bębny o średnicy 40 centymetrów – największe, jakie kiedykolwiek zamontowano w Ferrari klasy GT.
„Teraz włączyłem piąty bieg i mknąłem sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Wartburg został daleko w tyle, choć jego właściciel zrobił wszystko, żeby tak się nie stało”.
W wersji oryginalnej skrzyżowanie czółna z namiotem, jakie zbudował wokół wspaniałego silnika wuj Gromiłło, stanowiło skrzyżowanie wyścigówki z limuzyną. Jeśli oryginalny wóz był wykwintnym gnocchi serwowanym przez Lamprediego, to wuj Gromiłło przyrządził spaghetti hawajskie czyli z plastrem ananasa. Da się zjeść jedno i drugie, ale jaka różnica!
Klub smakoszy
Owym wyszukanym daniem delektowali się wybitni smakosze. W gronie właścicieli Ferrari 410 Superamerica znajdowali się szach Iranu Mohammed Reza Pahlawi, cesarz Wietnamu Bao Dai, a także włoski cesarz imperium spożywczego Pietro Barilla, włoski importer Johnny Walkera dr Enrico Wax oraz, last but not least, wuj Gromiłło.
Mury fabryki opuściło zaledwie dwanaście egzemplarzy Ferrari 410 Superamerica, po czym wprowadzono mniejszy model 400 Superamerica. Dyke Ridgley, autor książki o trzeciej serii 410 Superamerica, napisał, że 410 stanowił ukoronowanie możliwości projektowych i produkcyjnych marki z Maranello. Gdyby 410 Superamerica wyprodukowało Bugatti, to bez wątpienia nazywałoby się Royale.
Czarne tropiki
Pojazd o numerze nadwozia 1305 SA jest czwartym z liczącej 12 sztuk trzeciej serii. Linię montażową opuścił w maju 1959 roku. Wóz wyróżnia się nie tylko, jak wspomniałem, zakrytymi reflektorami, lecz również jedynymi w swoim rodzaju tylnymi lampami, których montaż wymagał odmiennego ukształtowania tylnych błotników. To jedyny egzemplarz takimi reflektorami, który otrzymał czarny lakier o intrygującej nazwie Nero Tropicale. Z kolei wnętrze wykończono w skórą Naturale 3218 brytyjskiej firmy Conolly Leather.
Wóz, który znajduje się na zdjęciach, nie trafił do innowacyjnego garażu wuja Gromiłły. Historia tego egzemplarza jest całkiem pospolita i wręcz nudna. Z fabryki pojechał do oficjalnego przedstawiciela firmy w Szwajcarii Garage de Montchoisy SA, skąd kupił go mieszkający w Genewie Amerykanin o nazwisku Griffin. Po dziesięciu latach, które wóz spędził głównie w podziemnym garażu, Superamerica znalazł się u Hansa U. Maaga z miejscowości Renenes.
Z ręki do ręki
Potem nastąpił korowód kolejnych właścicieli i w 1971 roku auto znalazło się za oceanem u Richarda Merritta, persony w świecie miłośników Ferrari w USA. W kolejnym roku 410 na cztery lata przeszedł w ręce Toma Viltnera z Wisconsin. Następnym właścicielem został John Hajduk, który zajmował się renowacją tego typu pojazdów. Ferrari 410 Superamerica zostało odświeżone, w tym zmieniono kolor na ciemnozielony z żółtymi pasami. Takie auto trafiło do rąk Johna Vernona z Kolorado.
W 1978 roku auto znalazło się w kolekcji mieszkającego w Kalifornii miłośnika motoryzacji Petera van Gerbiga, który obok Ferrari upodobał sobie również markę Rolls-Royce. Kolejni właściciele, od 1982 roku, państwo George i Rosella Wamser z Illinois należeli do oddziału Ferrari Club of America i cieszyli się autem przez prawie dwadzieścia lat.
Ponownie w czerni
Pod koniec lat 90. auto znowu zmieniło właściciela, którym stał się kolekcjoner aut Dennis Machul z Illinois, po czym sprzedał je kolejnemu nabywcy. Ten wystawił auto na sprzedaż w 2017 roku. Ferrari 410 Superamerica trafiło następnie do firmy RM Sothebys i przeszło renowację w kanadyjskim warsztacie. Silnik był w dobrym stanie, jednak zmieniono kolor nadwozia przywracając oryginalny kolor Nero Tropicale.
Jak nietrudno się domyślić, wóz wystawiany podczas najróżniejszych konkursów elegancji zdobywał worki medali. W 2020 roku na Amelia Island Concours d’Elegance wygrał swoją klasę piękności. Rok później na Cavallino Classic przyznano mu Platynowe Wyróżnienie oraz Puchar Elegancji Roberta Tallgrena i honorową nagrodę jury. Według szacunków wóz ma się sprzedać za 6-8 milionów dolarów.
W tym samym czasie błyskotliwie przerobiony wehikuł wuja Gromiłły przeżywał najróżniejsze przygody, które z zapartym tchem śledziły tysiące dzieciaków: poszukiwał skarbów Templariuszy, pamiętnika hitlerowskiego zbrodniarza, rozwiązywał praskie zagadki oraz odnajdował obrazy kradzione we Francji. A także walczył z ogólnoświatową szajką złodziei dzieł sztuki i odnajdował te zagrabione przez hitlerowców. Nieraz pokonał też przebiegłego cwaniaka balansującego na granicy prawa – Waldemara Baturę.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Zbigniewa Nienackiego „Wyspa Złoczyńców”, Wydawnictwo Pojezierze, Olsztyn, 1980.
FOTOGRAFIE: © Darin Schnabel/RM Sotheby’s 2021