Wieczór. Światło dnia zastępują światła neonów i sklepowych witryn. Ulice pustoszeją, a zgiełk odrobinę przygasa. Zupełnie jak silnik Poloneza, którym jedziemy. Nie szkodzi, to część klimatu, który jest dla nas niepodrabialny.
Zgrzyta, to dobrze
Może pojazdy, które odpalacie wcale nie są kultowymi maszynami, może po prostu wydaliście już na nie kupę pieniędzy – stąd przywiązanie. To bez znaczenia. Chodzi o jazdę, o Waszą ulubioną muzykę w głośnikach, niedziałający prędkościomierz i hałasujący tylny most. Albo o wgniatające Was w fotel osiągi, czy te chwile, w których wiecie, że szpera dobrze spina. O wyłączenie się, odcięcie od dnia codziennego, o dźwięk silnika, analogowe doznania z jazdy. Nieważne, że w wielu starszych autach wszystko działa topornie, ciężko, że coś zgrzyta. Nieważne, że w wielu sportowych autach nie jest zbyt wygodnie, a dziury trzeba omijać bardziej niż ciemne zaułki w Baltimore. Ale to najprawdziwsze, mechaniczne doznania.
Drive it day
I wszyscy wiemy, że nie chodzi o twarde fakty, a o rzeczy nienamacalne. O klimat, spotkanie ludzi podzielających dziwaczną pasję do starych maszyn, podobnie patrzących na świat. To nie jest żadna manifestacja. Wszystkie spoty, cruisingi, powolne objazdy miasta są lekiem na nasze nerwy. Szczególnie w czasie pandemii tego brakuje nam najbardziej. Spotykać się za bardzo nie można i nie jest to wskazane, dlatego mamy propozycję nie do odrzucenia. Zresztą wielu naszych znajomych już ją realizuje. Ulice miast opustoszały, więc jeśli jeździcie codziennie wozem do roboty wyciągnijcie swoje klasyki, youngtimery, freshtimery oraz Syreny i jeździjcie nimi. Róbcie „Drive it day” codziennie.
Nostalgia, z nią nie wygrasz
Ale właściwie skąd ta miłość do wozów sprzed lat? Ze wspomnień, z dzieciństwa. Z tęsknoty za czasami, gdy żyło się trudno, ale dzięki temu ludzie tak bardzo doceniali to, co mieli. Z tęsknoty za czasami, gdy żyło się ciężko, ale życie było bardziej poukładane. Ktoś pamięta czym dziadek przywoził jedzenie ze wsi w czasie stanu wojennego, ktoś inny – czym z rodzicami pojechał pod namiot. A jeszcze kto inny w jakim aucie sąsiada z bloku porysował lakier na drzwiach, gdy poniosła go brawura na rometowskim Pelikanie czy Salcie. To w nas siedzi i nie wyjdzie. Mało tego, gdy będziemy z tym walczyć zacznie wiercić coraz większą dziurę w brzuchu, a raczej w duszy. Nostalgia i głód jeżdżenia, to rzeczy z którymi nie warto walczyć. Bo i tak jesteście, przepraszam – jesteśmy bez szans.
Nas też dopadła nostalgia – aż zaczęliśmy grzebać w naszych cyfrowych zbiorach. Powyższe zdjęcia to zupełnie spontaniczne spotkanie bez żadnego trybu, sprzed kilku lat. Ale dopiero się rozkręcamy. Za niedługo dobierzemy się do naprawdę starych zdjęć, a w ekipie redakcyjnej i wśród naszych przyjaciół zbiory są delikatnie mówiąc pokaźne.
fotografie: Rafał Andrzejewski
Podziękowania za przyjemny objazd miasta dla Roberta Brykały.