Mieliśmy okazję pojeździć aktualnym Harleyem Davidsonem Street Bob. Jeżeli chcecie więc wiedzieć jak to jedzie, czy lecą na niego laski i czy przydaje się maść na ból d… – zapraszamy do lektury.

 

Cała historia zaczyna się od „kruzu”, na którym jedną z nagród był dzień z Harleyem. Aby wygrać, trzeba było zrobić całkowicie banalną rzecz: przyjechać jak najstarszym motocyklem. Akurat wybierałem się na tę imprezę Peugeotem. Rocznik 1950 wystarczył i stałem się posiadaczem vouchera na motocykl i koszulkę.

Miał być Street Glide Special

Do marki Harley Davidson mam umiarkowany sceptycyzm. Wolny byłem zawsze od prestiżu jaki daje, jak również nie przemawiają do mnie uniwersalne i ogólnie przyjęte ideały i kanony. Główny mój z nią kontakt to model WLA, na wszelkiej maści rajdach. Skrycie marzę co prawda o Harleyu Topper, ale to inna liga.

Przyszedł jednak czas realizacji vouchera. Umówiłem się z Karolem z Twin Peaks. Spakowałem plecak, wsiadłem na Yamahę SR500 i wraz z Andrzejem z CCS podjechałem odebrać motocykl. Moją nagrodą miał być Harley Davidson Street Glide Special. I tu pierwszy zgrzyt, który ostatecznie wyszedł mi na dobre. Okazało się, że jest przed serwisem, który musi być zrobiony przy określonym przebiegu. Karol zapytał ile chcę przejechać kilometrów: – 200? Chciałem trochę więcej. W zastępstwie dostałem właśnie Street Boba. Po zadaniu serii dość głupich pytań (jedynka jest do góry czy do dołu?) pojechałem zobaczyć morze.

 

Oto dowód, że udało nam się dojechać Street Bobem nad morze

Jak to idzie!

Pierwsze wrażenie ma to do siebie, że jest tylko raz. Jakie było? Motocykl zaskoczył mnie in plus. Był zadziwiająco lekki. Nie spodziewałem się tego po maszynie cięższej o ponad 100 kg od tego, którym jeżdżę na co dzień. Po drugie nie musiałem się go uczyć, czy przyzwyczajać się: po prostu wsiadłem i pojechałem. Kolejną moja myślą było K&*^@! Jak to idzie!

Street Bob, którego dostałem ma oczywiście fałkę, Milwaukee-Eight107, czyli pojemność to około 1700. Generuje to nieprawdopodobny moment 145 Nm już przy 3000 rpm i na pohybel wszystkim miłośnikom wysokich mocy – tym momentem się jedzie. Nie ma się czemu dziwić. Silnik ten jest długoskokowy, czyli skok ma większy niż średnicę. To właśnie takie jednostki są najbardziej elastyczne i właśnie takie najbardziej lubię.

 

Pani jadąca na Street Bobie nie jest Wiktorem, ale być może też kiedyś dojedzie swoim HD nad morze. Będziemy trzymać za nią kciuki.

 

Jeśli jazda, to zakręty. Street Bob jest motocyklem, w który nie trzeba się wjeżdżać – pierwszy zakręt spokojnie, drugi już ogniem. Bałem się trochę, że będzie prowadził się jak softchoppery, które przepadają w zakręcie i żeby gładko wyjść, trzeba wyciągać je gazem. Nic z tego. Harley idzie neutralnie i bardzo przyjemnie. Z Andrzejem wybraliśmy trasę raczej nieoczywistą, przez Iławę i Malbork do Krynicy Morskiej. Było sporo bocznych dróg i przekładania z prawego winkla w lewy, w prawy i w lewy. Street Bob szedł bez protestów.

Czas na minusy

No dobra. Czas na minusy. Wiem, że zrobiłem coś motocyklem, który do tego nie służy. Street Bob to jednak sprzęt do ganiania po mieście i najbliższej okolicy, a ja głupi postanowiłem posłuchać szumu fal. Przyszło mi za to słono zapłacić bólem d…. Siedzenie, choć wygląda na wygodne, po ok. 100 kilometrach zmusza do zatrzymania. Zwyczajnie nie da się dłużej jechać. Po 10–15 minutach można ruszać w dalszą drogę.

Umiarkowanie wygodna na dłuższa metę jest też kierownica. Na początku, po jakichś 50 kilometrach, zaczął mi drętwieć prawy nadgarstek. Nauczyłem się go jednak trzymać tak, żeby było ok. Co ciekawe, następnego dnia czułem ból przedramion. Ostatni minus, o którym jeszcze będzie, to strasznie czuły gaz. Gdy jechałem za Andrzejem, tak 90–100 km/h, nie byłem w stanie utrzymać równej prędkości. Minimalny ruch manetką, choćby o pół radiana, powodował wyjechanie motocykla spod tyłka. Po 400 kilometrach zaczęło mnie to naprawdę irytować.

 

Harley zawsze robi wrażenie.

Street Bob wśród gawiedzi

Nad morzem liczyłem na nagrodę. Wyobrażałem sobie te tabuny pięknych kobiet, które będą posyłać mi uśmiechy i puszczać oko. Nic z tego. Zaczepił mnie tylko jeden gość na stacji benzynowej i pokazał film jak „jakiś koleś jara laka, ale to mój Harley” oraz Janusze w Krynicy, mówiące „o patrz, taki sam jak Władka, ale ma inne koło bak i siedzenie”. Litości.

Chuligan na drodze

Przyszedł czas powrotu do domu. Tym razem jechałem sam. Po stu samotnych kilometrach znalazłem klucz do tego motocykla, zrozumiałem go. On jest chuliganem. I tak trzeba go traktować. Nie możesz jechać spokojnie: masz być chuliganem. Nie możesz zmieniać biegów za wcześnie – to nie po chuligańsku. Tu nie ma spokojnej jazdy, ma być ogień, dohamowanie przed winklem (zaskoczył mnie też tym jak dobrze hamuje), redukcja i ogień. A idzie to naprawdę srogo. Nie wiesz kiedy robi się 150 km/h. I dla mnie to właśnie określa Street Boba: to kostropaty cwaniak, lekko nerwowy chłopak stojący większość dnia w bramie, zawsze gotowy na rozróbę, ale ostatecznie dobry ziomek, który krzywdy Ci nie zrobi.

Fotografie: autor, Harley Davidson.

Poprzedni artykułKarambolage a’la polonaise
Następny artykułZagrożenie epidemiologiczne czyli co odwołano?