Wyobraźmy sobie, że większość samochodów na świecie pada ofiarą nieznanego motoryzacyjnego wirusa. W nowszych samochodach na potęgę migają kontrolki – najpierw „Check engine”, potem dołączają do nich pozostałe, zupełnie jakby zbliżały się święta Bożego Narodzenia i wszędzie pojawiły się wabiące wesołymi światełkami choinki.
Niektóre samochody nie chcą odpalić. Objawy są różne. Po przekręceniu kluczyka słychać ciszę, w innych coś tam kręci, coś tam jęczy, jednak bez powodzenia. Inne z kolei pracują nierówno – chyba nie palą na wszystkie gary, krztuszą się, osiągają wysoką temperaturę, prychają i gasną. Zrozpaczeni kierowcy po licznych próbach odpalenia, rzucają kluczykami o ziemię (kilka podobno wpadło do studzienek kanalizacyjnych) i zamglonym wzrokiem patrzą horyzont, szepcząc pod nosem głosem pełnym nadziei: Unimog Ruthmann, gdzie jesteś?
Stary też nie może
Dolegliwości nie omijają i starszych samochodów. Ich właściciele z dumą podkreślali, że starsze się nie psują: nie mają elektroniki, nie wyposażono ich w skomplikowane systemy, więc będą bezawaryjnie jeździć do końca świata. No niestety. One też padają. Gubią zapłony, klekoczą zaworami, zużywają ogromne ilości paliwa. Większość z nich co prawda jeździ, ale co to za jazda, która może się zakończyć w każdym momencie.
Jest słabo. Internet puchnie od skarg, połajań i teorii spiskowych. W całym tym zgiełku giną wypowiedzi rozsądnych ludzi. Mechanicy zacierają ręce – roboty mają na miesiące, jeśli nie na lata. Co gorsza, nie bardzo wiadomo, co się stało, bo każdy samochód ma inne objawy. Diagnostyka będzie wymagała nie lada wiedzy, pomysłowości i wyobraźni. Pozostaje tylko jedna kwestia: czym zostaną zawiezione do warsztatów uszkodzone samochody?
Spalinowy bohater
Wtedy wjeżdża on, cały na pomarańczowo. Mercedes Unimog Ruthmann laweta. Jemu nie straszne są wirusy samochodowe. Wciąga je filtrem powietrza i wypluwa rurą wydechową, a w międzyczasie podśmiechuje się z delikatnych konstrukcji, które bezradnie mrugają awaryjnymi na poboczach dróg. Ociera tylko reflektory z błota i kurzu i dalej prze przed siebie.
On naprawdę zawsze i wszędzie pojedzie. Unimog, zaprojektowany zaraz po zakończeniu II wojny światowej, powstał z myślą o pomocy rolnikom. Taki ciągnik, tylko jeszcze bardziej wszechstronny – jak Land Rover. Jednak zastosowania niemieckiego pojazdu szybko wymknęły się spod kontroli. Wałek odbioru mocy to tylko jeden z niezbędnych bajerów. Liczba wersji w jakich powstał (i nadal powstaje) wynosi w przybliżeniu nieskończoność plus jeden.
Ciągle w służbie
Od 1951 roku Unimog jest produkowany przez Mercedesa, a wykorzystywany przez wszystkich: rolników, wojsko, leśników, służby miejskie, strażackie i wiejskie, a także tramwajarzy, lotniska, kanalarzy. Listę możecie sobie uzupełnić później w domu. Był też stosowany w sporcie, wystarczy przypomnieć wysokie miejsca zajmowane w klasyfikacji ciężarówek w Rajdzie Paryż-Dakar (na przykład w 1982 i 1985 roku).
Na aukcji Bonhams w Amelia Island 5 marca 2020 roku żółta laweta Mercedes Unimog Ruthmann z 1966 roku została sprzedana za 42 560 dolarów. Po niemiecku jest pieszczotliwie nazywana Niederflurhubwagen. Firma Ruthmann wykonywała praktyczne zabudowy, dzięki którym wóz łamał się jak najęty, umożliwiając ładowanie i rozładowywanie towaru bez używania wózka widłowego lub długaśnych najazdów. Taki Ruthmann po prostu klękał na robocie i podłoga przestrzeni ładunkowej znajdowała się na poziomie ziemi. To zasługa hydrauliki, która pozwala na takie wygibasy. W tym konkretnym przypadku Unimog ma napęd na przód. Tylne koła, pozbawione komplikacji spowodowanych przeniesieniem napędu, mogą w spokoju rozjeżdżać się na boki.
Siłowniki umieszczone w tylnej części ramy podnoszą tylne koła, które następnie rozsuwają się, a łoże lawety niemal poziomo opuszcza się na poziom ziemi. Dzięki takiemu przyklękowi nie trzeba stosować długich najazdów.
Nieśmiertelny OM
Jest to produkowany od 1963 roku model 406, napędzany rzędowym sześciocylindrowym silnikiem OM 352 o pojemności 5675 cm3 mocy 80 KM. Z fabryki wóz trafił do Belgii, gdzie pracował w pocie czoła. W 2001 roku trafił za ocean, a siedem lat później do kolekcji Gerharda Schnuerera, który posiada ziliony samochodów zabytkowych, sportowych i różnych innych motoryzacyjnych wynalazków. W tym ogromną liczbę najróżniejszych Mercedesów. Właściciel zlecił renowację Ruthmanna, na co może przedstawić kwity opiewające na kwotę ponad 50 tysięcy dolarów.
Pomarańczowy Ruthmann to tylko jedna nieskończonych wariacji Unimoga, jakie niezmordowanie pracują od dziesiątek lat na całym świecie. Trudno spotkać dwa takie same, bo niemal każdy był szyty na miarę. Obok zwykłych ciężarówek możemy spotkać też wszystkie inne rodzaje zabudów, a także kabinę z silnikiem i przednią osią, którą oferowano do dowolnej zabudowy i pracy w najtrudniejszych miejscach. Choćby w salonie.
Fotografie: Daimler-Benz AG i Bonhams