Do szkoły zazwyczaj chodziłem na piechotę, bo było niedaleko. Kiedy wychodziłem z domu, spotykałem Alcesta, który jest gruby i ciągle je. Potem przechodziliśmy koło cukierni i Alcest zatrzymywał się, żeby popatrzeć przez szybę na wystawione w witrynie rogaliki, małe ciasteczka, z których usypano zgrabne piramidki oraz praliny poukładane w pudełeczkach równo jak żołnierze na apelu.
Po jakimś czasie odrywałem Alcesta od szyby, na której porobił palcami tłuste plamy, bo przed chwilą jadł kanapkę z szynką. Ruszaliśmy dalej. I nigdy nie myśleliśmy o czymś takim jak Connetti Ferrari. Co najwyżej o konfetti. Tego dnia mieliśmy się z nim spotkać po raz pierwszy. Z Connetti, a nie z konfetti.
Ale za nim do tego doszło, musieliśmy minąć warzywniak, w którym Alcest oglądał karczochy. Potem dochodziliśmy do skrzyżowania, na którym mijała nas limuzyna Gotfryda. Gotfryd ma bogatego ojca, który kupuje mu, co tylko zechce. Ostatnio przyszedł w stroju kowboja z lassem i kręcił nim na przerwie. Mówił przy tym, że jak przyjdzie Rosół, to go zwiąże i za nogi powiesi na drzewie, tak jak widział na filmie „Przez prerie Arizony”. Na to przyszedł Rosół, wszystko usłyszał i kazał przyjść ojcu Gotfryda do szkoły.
Brzęczące Ferrari
Gotfryd jeździł do szkoły limuzyną z szoferem. Nigdy nie słyszeliśmy, jak nadjeżdża. Taki miała cichy silnik. Za to zawsze widzieliśmy, że się zbliża, bo limuzyna była wielka jak dom i wypełniała całą ulicę. Tym razem jednak limuzyny nie było. Usłyszeliśmy za to brzęczenie ogromnej pszczoły. Brzęczenie robiło się coraz głośniejsze i głośniejsze, aż wypełniło ulicę, tak jak limuzyna, ale było dźwiękiem, a nie autem.
Zza samochodów zaparkowanych przy ulicy zamiast pszczoły wyjechało czerwone Ferrari, tylko że coś z nim było nie tak. Było mniejsze niż te, które widzieliśmy w telewizji w relacji z wyścigów w Le Mans. Ferrari zatrzymało się przy nas. Za kierownicą siedział Gotfryd w stroju kierowcy wyścigowego. Wyglądał zupełnie tak samo jak Fangio! To znaczy, że miał kask z daszkiem i kombinezon. I jak jechał, to nie musiał udawać, że pracuje silnik. Bo jego czerwone Ferrari miało własny silnik, taki spalinowy!
Gotfryd zatrzymał się przy krawężniku, jakby prowadził prawdziwy samochód. Wysiadł i zdjął rękawiczki, a my rzuciliśmy się oglądać jego auto. Miało skórzaną kierownicę ze znaczkiem skaczącego konia i prędkościomierz, jak prawdziwy samochód. Nie taki namalowany, tylko ze wskazówką i podziałką. Pokazywał, z jaką prędkością właśnie się jedzie.
Replika z Kalafiornii
Gotfryd rozpiął kombinezon i zza pazuchy wyciągnął książeczkę, w której było napisane wszystko o samochodzie. Okazało się, że to Connetti Ferrari Monza, zbudowana w 1958 albo w 1959 roku przez firmę, która mieściła się w Burbank w Kalafior… w Kalifornii, czyli w Ameryce. I jest to replika, czyli prawie taki sam, ale inny samochód Ferrari Monza z 1956 roku.
Takie małe samochody budowano w drugiej połowie lat 50. Oprócz Connetti Ferrari powstawały też repliki Porsche Speedstera, które kosztowały 595 dolarów. Gotfryd powiedział, że tyle samo kosztowało jego Ferrari. Ma silnik Continental o mocy dwóch koni mechanicznych, tylko że nie wiem, co to znaczy. Ma też sprzęgło i hamulce jak w prawdziwym aucie, opowiadał Gotfryd. Alcest zapytał, jak szybko można tym samochodem pojechać do sklepu albo do restauracji na klopsiki. I ile ziemniaków i karczochów się do niego zmieści. Na to Gotfryd odpowiedział, że jego wspaniały samochód nie jest do wożenia wstrętnych karczochów i żeby Alcest przestał tak gadać, bo zaraz dostanie fangę w nos. A w ogóle od wożenia karczochów to jest Peugeot D4.
Trochę przeróbek
I jeszcze Gotfryd powiedział, że jego Ferrari zostało przerobione, bo to obciach mieć taki samochód jak wszyscy, nawet jeśli jest mniejszy niż prawdziwy. I zaczął opowiadać, że specjalna firma zmieniła w nim wlot powietrza na taki zrobiony z kratki, a nie z dziurkowanej stali, wycięte zostały nowe dziury pod reflektory z przodu i dodano przednią szybę na całą szerokość auta. Na masce dodano taki garb jak w dużym Ferrari, a oparcie siedzenia zrobili takie odchylane do tyłu, żeby można było dostać się do silnika.
A całe nadwozie to jeden kawałek zrobiony ze stworzywa tucznego, a nie! Z tworzywa sztucznego. Pod spodem jest rama, taka jak w rowerze, tylko inna, mówił Gotfryd. Metalowa, ale ma więcej rurek. I została obniżona tam, gdzie jest siedzenie, żeby można było wygodnie wsiadać i wysiadać. I jeszcze jest taka pokrywka na siedzenie pasażera, jak się jedzie samemu.
Miejsce na bułeczki?
To spodobało się Alcestowi, który powiedział, że można tam schować dużą torbę z drugim śniadaniem do szkoły. I pokazał też na takie dziury za przednimi kołami, że tam by się zmieściły bułeczki. Gotfryd go ofuknął, że się nie zna i to są specjalnie zrobione otwory do wentylowania hamulców, i że może mu zaraz dać fangę w nos.
A mi spodobało się to, że Connetti Ferrari jest dwuosobowe, bo na wycieczkę mógłbym zabrać Jadwinię. Fajnie, że auto jest czerwone, bo widać je z daleka. I zobaczyłaby je Jadwinia, i rodzice, i wszyscy by od razu wiedzieli, że mam taki fajny samochód.
I z tego wszystkiego żaden z nas nie zapytał, jak to się stało, że Gotfryd jeździł swoim Ferrari po ulicy, skoro nie miał prawa jazdy, bo był za mały.
Drugie małe Ferrari
Tak mogła rozpoczynać się jedna z licznych przygód Mikołajka i jego kolegów, których stworzył René Goscinny, a Jean-Jacques Sempé wykonał genialne ilustracje.
Ani Gotfryd, ani Mikołajek, ani tym bardziej Alcest, którego zupełnie nie interesowały samochody, nie wiedzieli, że Connetti Ferrari zostanie wystawione na aukcji RM Sotheby’s, która odbędzie się w dniach 20-21 marca w Palm Beach.
Podobny samochodzik, replika Ferrari 250 GT California Spider w kolorze Rosso Corsa, został sprzedany na aukcji RM Sotheby’s w styczniu 2018 roku w Arizonie za 36 tysięcy dolarów. Autko zostało wyposażone w jednocylindrowy silnik o pojemności 110 cm3, elektryczny rozrusznik, klakson oraz światła, w tym kierunkowskazy. Co ciekawe, ma półautomatyczną skrzynię biegów z biegiem wstecznym. Prędkość maksymalna wynosi około 45 km/h.
Zdjęcia: RM Sotheby’s