„Aj! Jezus Maria!” – takie okrzyki Darka Szpakowskiego po niewykorzystanych sytuacjach dla Polaków to symbol polskiej piłki nożnej mojego pokolenia. Awans polskiej reprezentacji do jakiegokolwiek finału międzynarodowych rozgrywek było wówczas jak lądowanie Syreny 105 na Marsie. Niewykonalne.
Nawet z San Marino wygraliśmy po golu strzelonym ręką przez Jana Furtoka. To właśnie w latach 90. powstało wyrażenie „honorowa porażka”. To było całe piętnaście lat „honorowych porażek”. Występu w Meksyku za bardzo nie pamiętam, a porażka w Korei i Japonii mnie już za bardzo nie interesowała. Byłem już wówczas dużym chłopcem i nie obchodziło mnie bieganie za piłką.
Z tego okresu warto zapamiętać tylko jedno wydarzenie. Jedyny sukces polskiej reprezentacji w latach 90. Młodzieżowej, wprawdzie, ale za to w bardzo poważnej imprezie. Tym sukcesem był występ piłkarzy na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Nasi chłopcy zdobyli wówczas srebrny medal, a ja potrafiłem wymienić nazwiska wszystkich piłkarzy wraz z ich numerami na koszulkach.
Fajna historia, ale co to ma wspólnego z motoryzacją lub szeroko pojętą techniką? Otóż za bardzo dobry występ na igrzyskach polscy piłkarze dostali od FSO złote Polonezy Caro. Obiecano im je za zwycięstwo, stąd kolor lakieru. Ale ekscytacja po srebrnym medalu była tak wielka, że nagrody i tak zostały przekazane. Wówczas Polonez jeszcze coś znaczył. Pamiętam jak to ogłosili. Trochę piłkarzom zazdrościłem.
Nikt nic nie wie
Kilka lat temu spytałem Piotrka Brzozowskiego z FSO Auto Klubu czy ktoś z członków ma jednego z dwudziestu złotych Polonezów. Piotrek zdziwił się, zmarszczył czoło, popatrzył na mnie i spytał: – Jakiego złotego Poloneza? Jacy olimpijczycy?
Okazało się, że nie dość, że żaden z miłośników FSO nie posiada takiego cacka, to jeszcze historia z piłkarzami w roli głównej jest w klubie mało znana. W 2016 roku zrobiło się o złotych Polonezach nieco głośniej, gdyż na portalu aukcyjnym pojawiło się złote Caro po Andrzeju Kobylańskim, napastniku reprezentacji olimpijskiej, na co dzień grającym wówczas w Siarce Tarnobrzeg. Wóz był oferowany za krocie i posiadał wiele przeróbek zmieniających wóz na nowszy model (listwy Orciari, tylna blenda od Caro Plus, inne zderzaki). Samochód parkował w Ostrowcu Świętokrzyskim. To by się zgadzało, bowiem Andrzej Kobylański i jego rodzina mieszkają w tym mieście.
Człowiek, który oferował nietypowy wóz, najwyraźniej znał historię olimpijczyków z Barcelony i postanowił to przekuć w atut przy sprzedaży. Podłapały to media ogólnopolskie i wiele osób przypomniało sobie wówczas o złotych samochodach. Co się stało z tym konkretnym? Trudno powiedzieć. Być może transakcja się udała, bo auto zniknęło z rynku. Być może kupił go ktoś, kto lubi trzymać samochody w garażu zamkniętym na cztery spusty. A być może właśnie go remontuje i pochwali się wymuskanym Caro na którymś zlocie? Albo na imprezie z okazji trzydziestej rocznicy zdobycia medalu? Nie wiadomo. Bardzo prawdopodobne jest też, że auto zostało w Ostrowcu.
Czy są znane jakieś inne złote Polonezy? Jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja, że Caro w takim kolorze posiada polityk rządzącej partii (w 2020 roku) Mariusz Błaszczak. Niestety nic więcej na ten temat nie wiadomo. Postaramy się dotrzeć do Pana Ministra i sprawdzić czy jest to jeden z „tych” Polonezów. O ile w ogóle plotka o złotym Caro w garażu polityka się potwierdzi.
Wąskie trapezy
Niewiele zatem wiemy o tym, co się stało ze złotymi Polonezami, ale możemy opowiedzieć o tym jak one wyglądały oraz co zrobili z nimi niektórzy piłkarze. Złote „trapezy” zostały wyprodukowane w 1992 roku, zatem należą do pierwszej serii Caro. Miłośnicy modelu nazywają je „wąskimi” czyli z mostem ze starej wersji – dość głupio wyglądającym przy nowym, optycznie szerszym nadwoziu.
Pierwsze Caro miały wywietrznik na środku maski (jak w starszych modelach), a na tablicy rozdzielczej kierowca spoglądał na stare wskaźniki. FSO zrobiło co mogło, żeby wóz wyglądał nieco lepiej niż standardowy „poldek”. Złotym lakierem pomalowano też zderzaki, a we wnętrzu zamontowano fotele lotnicze typu InterGroclin oraz tapicerkę w kolorze złoto-czarnym. Poza tym można było zaszpanować na osiedlu centralnym zamkiem oraz alufelgami. Na drzwiach zamontowano owiewki Heko. Normalnie wypas!
Z technicznego punktu widzenia samochody były dość standardowe, były to wersje 1.6 GLE czyli jeszcze na gaźniku. Złote Polonezy wydano piłkarzom 19 września podczas festynu piłkarsko–samochodowego na obiektach Klubu Sportowego „Polonez” na warszawskim Bródnie.
Większość piłkarzy wspomina, że cieszyli się z nagrody. Wówczas nie zarabiało się takich pieniędzy w polskim futbolu jak obecnie. Poza tym warto pamiętać, że na igrzyska jedzie drużyna U-23 czyli składająca się z zawodników mających nie więcej niż 23 lata. Dla większości nagrody za igrzyska w Barcelonie były pierwszymi poważnymi pieniędzmi zarobionymi na kopaniu piłki.
Złote wrażenia
Oczywiście byli i tacy, na których złoty Polonez nie robił większego wrażenia. Andrzej Juskowiak, ówczesny król strzelców polskiej ekstraklasy, jeszcze przed turniejem olimpijskim podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona. Złotego Poloneza nie odbierał osobiście – samochód bez żalu oddał rodzicom, a sam pojechał zarabiać prawdziwe pieniądze na zachód.
Dla wielu osób nagroda była na tyle cenna, że stała się powodem kłótni. FSO przygotowało tylko 20 egzemplarzy specjalnych „carówek” czyli dokładnie tyle ilu było piłkarzy. A wiadomo – działacze, trenerzy, a nawet masażyści też coś chcieli uszczknąć z tego tortu. W pewnym momencie powstał pomysł, by zawodnikom, którzy nie zagrali na turnieju ani minuty (Onyszko, Koseła, Wieszczycki, Szubert) dać jeden wóz na dwóch graczy. A pozostałe auta rozdysponować tym, którzy mocniej pracowali w Barcelonie.
Pomysł szybko upadł. Inni piłkarze wstawili się za kolegami i trener zadecydował, że nie będzie burzył atmosfery. Zresztą Janusz Wójcik, ówczesny selekcjoner kadry olimpijskiej, twierdził po latach, że to on załatwił w Polmocie złote samochody. Czy to prawda? Bardzo możliwe, trener posiadał mnóstwo przydatnych kontaktów. Jeszcze przed igrzyskami pomógł założyć fundację, której współzałożycielem był Zbigniew Niemczycki. Dzięki tej organizacji przyszli olimpijczycy mieli spokój w przygotowaniach do turnieju.
Zepsuł się trzy razy
Jeden z graczy srebrnej drużyny, strzelec bramki w finale, Ryszard Staniek, niezbyt dobrze wspomina Poloneza. Po drodze z Warszawy do Zabrza, gdzie grał w zespole miejscowego Górnika, samochód zepsuł się trzy razy. Przeciekał bak, a hamulce się zapowietrzyły. Jak to określił sam piłkarz: „dramat”. Staniek był zbulwersowany produktem FSO. Zaraz po powrocie z Warszawy samochód wstawił do komisu. Podobno uwzięła się na niego pewna kobieta. Tak długo namawiała męża, żeby go kupił, że ów nie miał wyjścia i pękł. Pewnie potem to samo zrobił przewód hamulcowy. Ryszard Staniek zamiast Poloneza, za którego dostał większą kwotę niż w salonie, kupił Fiata Cinquecento i powtarzał w wywiadach, że to był dużo lepszy samochód od limuzyny z FSO.
Zupełnie inne wspomnienia związane z Polonezem miał inny gracz Górnika Zabrze, Dariusz Koseła. W wywiadzie dla „Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej” piłkarz bardzo chwalił złote cacko: „(…) Co najważniejsze auto się nie psuło, byłem z niego naprawdę zadowolony. Miałem je osiem lat, potem sprzedałem je znajomemu, a on potem kolejnemu, chyba na taksówkę. Widziałem, że ten samochód jeździł przez jakiś czas po Zabrzu, potem po Gliwicach”.
Bardzo dobry wóz
Widocznie Rysiek Staniek trafił na egzemplarz zmontowany w poniedziałek, bo inni gracze raczej chwalili Polonezy. Pochodzący z Nowego Sącza bramkarz Aleksander Kłak, tak samo jak Juskowiak, oddał swojego Poloneza rodzicom. Ówcześni mieszkańcy miasta wspominają, że Kłakowie dość długo jeździli złotym „poldkiem”.
Inny bramkarz reprezentacji, Arkadiusz Onyszko, jeździł Polonezem około dwóch lat. Był z niego zadowolony, ale po przeprowadzce do Legii Warszawa, i po wzroście apanaży, przesiadł się do czegoś bardziej wygodnego. W wywiadzie udzielonym dla TOK FM żałował, że wóz sprzedał – „teraz byłby fajną pamiątką po medalu i igrzyskach”. W tym samym wywiadzie obrońca zespołu, Tomasz Łapiński, wspominał, że Poloneza praktycznie od razu sprzedał zaprzyjaźnionemu kibicowi łódzkiego Widzewa. Podobno człowiek ten był mocno na niego napalony. Ciekawe co się potem stało z wymarzonym wozem?
Dariusz Gęsior, wówczas gracz chorzowskiego Ruchu, także od razu chciał sprzedać wóz. Pojechał na giełdę, ale tam większość ludzi twierdziło, że samochód jest… bity. „Panie, nie było takich lakierów, pewnie i dokumenty są podrabiane” – usłyszał. Wreszcie samochód kupił jeden z sąsiadów.
Potem okazało się, że wśród chorzowian jednak są kibice, bo czasem podbiegali do sąsiada prosząc o autograf. Nowy właściciel prawie nie jeździł złotą limuzyną z FSO – w 2004 roku samochód miał niewiele ponad 40 tysięcy kilometrów przebiegu i znajdował się w rękach tej samej rodziny.
Sto milionów
Zupełnie inaczej do Poloneza podszedł Wojtek Kowalczyk, który dał się sfotografować przy odbiorze wozu. Potem jego zdjęcie przy Polonezie wykorzystano w reklamie Poloneza drukowanej w czasopismach (m. in. w tygodniku „Piłka Nożna”). Gracz Legii nie miał prawa jazdy, zatem Polonezem jeździli jego koledzy z drużyny. Najdłużej katował „carówkę” Krzysztof Ratajczyk. Kowalczyk w swojej książce „Kowal. Prawdziwa historia” wspomina, że sprzedał wóz parę miesięcy później za około sto milionów, co było bardzo dobrą kwotą za używanego Poloneza.
Kolejną informacją o charakterystycznym Polonezie pochwalił się kiedyś Maciej Szczęsny, ówczesny bramkarz warszawskiej Legii (niezwiązany ze srebrną drużyną z Barcelony). Twierdził on, że jeden z piłkarzy przegrał złotego Poloneza w karty podczas jednej z podróży autokarem z drużyną. Który to był piłkarz i czy to jest prawda pewnie się już nigdy nie dowiemy.
Gdzie jest złoto?
Większość piłkarzy sprzedała samochody od razu po odbiorze lub przekazała je rodzinie. Kilka lat po turnieju Polonezy rozpłynęły się po kraju. Wiele z nich, jak i inne używane na co dzień Polonezy, zgniło i zostały zapewne zezłomowane. Jedyne współczesne ślady to mocno przerobiony wóz Andrzeja Kobylańskiego oferowany w 2016 roku na portalu aukcyjnym oraz zdjęcia egzemplarza na krakowskich czarnych numerach rejestracyjnych wykonane w 2012 roku (najprawdopodobniej wóz Mirosława Waligóry, którego używała jego rodzina). Jest zatem szansa, że złotego Poloneza uda nam się jeszcze zobaczyć na żywo i poczuć klimat tamtych dni. W końcu to kawał współczesnej historii Polski i przydałby się taki wóz na wystawie Klasyki w FSO.
Fotografie: autor, Heko, „Fogarty”.