Golf Country był SUV-em, zanim wymyślono to określenie. I w przeciwieństwie do swoich wnuków nie miał nic wspólnego z wiecznie zblazowanym młodzieniaszkiem wpatrzonym w smartfona. W terenie bez żadnego wysiłku zawstydziłby dzisiejsze pseudoterenówki. Zresztą nie byłoby to zbyt trudne.

 

Volkswagen Golf Country startował w innych czasach. W tej chwili jakieś 98% klientów wchodząc do salonu z zamiarem kupna nowego wozu myśli sobie: „chcę suvika”. Wówczas takie słowo nawet nie istniało. Teraz samochody tego typu mają prześwit mniejszy niż Polonez, a ich nabywcy napędu na cztery koła często nie zobaczą nawet za największą dopłatą.

 

Dzisiejsze SUV-y są po prostu podniesionymi ze względu na modę wozami z pakietem plastikowych ozdób na zewnątrz. Klienci chcą terenówkę, ale jej nie chcą. Nie patrzą na możliwości terenowe kupując modnego crossovera czy SUV-a. Liczy się styl, design, wyższa pozycja za kierownicą i przede wszystkim bajery technologiczne jak wielki tablet i wyświetlacze pośrodku kokpitu.

 

Guten morgen, ist Jolka hier?

 

Ponad 30 lat temu sprawa wyglądała nieco inaczej. Volkswagen Golf Country był niszowy. Kierowano go do wąskiej grupy klientów, którzy naprawdę potrzebowali samochodu o dobrych właściwościach jezdnych w ciężkim terenie i jednocześnie zależało im na komforcie osobówki. Oczywiście większość potencjalnych kupujących nie chciała płacić za taki wóz jak za Range Rovera.

Powstała zatem niewielka klasa osobówek 4×4, w której rozsiadły się między innymi Subaru, Audi, Łada i Fiat. Volkswagen wyczuł, że warto wejść w ten niszowy wówczas segment. I nie pomylił się – zbyt na takie auta był i nadal jest. Wystarczy spojrzeć na drogi w Alpach, gdzie do tej pory rządzą Fiaty Panda 4×4. Nawet zdarzają się Łady Nivy. To dlaczego dlaczego w takim razie nie ma tam Golfów Country? Co poszło nie tak?

 

To nie prawda, że Golf Country jest powolny i na dodatek słaby w terenie. Oba parametry są optymalne w stosunku do jego ówczesnej ceny i miejsca na rynku.

 

Zapytajmy drwala

Aby sprawdzić czy Volkswagen Golf Country był dobrą terenówką, pojechaliśmy w najciemniejsze okolice Schwarzwaldu i poprosiliśmy o opinie Ewalda, miejscowego drwala. Jego dziadek miał przeciętego na pół przedwojennego Maybacha z zamontowanym objazdowym tartakiem na pace (możecie go zobaczyć w Muzeum w Sinsheim). Ewald goli się nożem, na śniadanie wypija trzy sznapsy oraz, jak to kiedyś określił red. Leśniewski, lubi ostre rżnięcie. Rżnięcie drewna na zlecenie miejscowego nadleśnictwa, oczywiście. Na co dzień jeździ różową Pandą 4×4 pierwszej serii z flagą konfederatów na dachu. Jako drwal przodowy dostał od nas Golfa na tydzień i miał opowiedzieć o swoich wrażeniach z jazdy.

 

Trzeba przyznać, że Golf Country fajnie się zestarzał. Już nie wygląda tak karykaturalnie jak 30 lat temu.

 

Przepis na 4×4

„Jestem zachwycony” – powiedział Ewald, gdy zobaczył nas tydzień później. Golf Country to nie zabawka. Niemcy projektując uterenowioną wersję swojego hitu postarali się bardziej niż dzisiejsi projektanci wydłużający sprężyny i dodający pakiet plastików. W wersji Country pod spodem znajdziemy prawdziwą ramę, do której zamocowano układ napędowy i zawieszenie. Dzięki temu zabiegowi Golf zyskał prześwit na poziomie 210 mm (normalne osobówki z tamtych lat miały prześwit między 130 a 160 mm).

Oprócz tego, popularnego Golfa wyposażono w takie bajery jak solidna metalowa osłona pod silnikiem, orurowanie z przodu, pancerne niczym czołg Tygrys zewnętrzne progi oraz nieodzowne, w wozie 4×4 z tamtych lat, koło zapasowe zamontowane z tyłu. To ostatnie sprawia, że przed otwarciem bagażnika, trzeba najpierw przesunąć na bok pałąk, na którym zamocowano „zapas”. Całość okraszono odpowiednimi naklejkami w stylu lat 80. Czy efekt może się podobać? Z dzisiejszej perspektywy tak. Jest ciekawy, inny, zwraca na siebie uwagę. W latach produkcji dziennikarze częściej się z niego śmiali niż zachwycali. Do tej pory nie wiem czemu.

Steyr-Puch

Całkiem sporo wysiłku kosztowała Volkswagena produkcja wozu. Gotowe nadwozia Golfów Syncro wysyłano do austriackich ekspertów od czteronapędówek ze Steyr-Pucha (to oni byli odpowiedzialni za Mercedesa G czy terenową wersję Pandy). Austriacy rozbierali wozy i montowali wszystkie wymienione wyżej szpeje. Podobno w wersji Country znalazło się około pół tysiąca nowych części.

 

 

Prawie prawdziwa terenówka

Ale czy warto było starać się aż tak? Ewald jeździł po Schwarzwaldzie dość intensywnie. Wóz radzi sobie w terenie całkiem nieźle. Golf Country nie posiada reduktora oraz blokad dyferencjałów i to na pewno ogranicza jego dzielność w ciężkich warunkach. Za przeniesienie napędu na tylną oś odpowiada sprzęgło wiskotyczne. Proste i stosowane przez lata rozwiązanie. Sprawnemu kierowcy to wystarcza dopóki nie robi się zbyt hardkorowo. Ale dla przeciętnego szofera może to być za mało. Oczywiście Golf nie tylko wjedzie na polną drogę, ale także przejedzie przez drogę rozjeżdżoną przez sprzęt budowlany, błotnistą maź czy co tam sobie zażyczycie. Jest lepszy niż przeciętna osobówka w wersji 4×4, ale słabszy od prawdziwych wozów terenowych.

W trakcie igraszek w piachu i błocie najbardziej przydają się dość spory prześwit i krótkie zwisy. Trochę dziwnie wyglądają zamontowane na samochodzie piętnastocalowe felgi z oponami 195/60. Wydają się bardzo małe, ale ponoć większe być nie mogą. Trzeba przyznać, że niewiele pomagają w jeździe terenowej, szczególnie gdy mają zwykłe opony szosowe. W nieco trudniejszym momencie możemy wpaść w tarapaty i prosić o pomoc kolegę z przysłowiowym traktorem na wyposażeniu.

 

To nie jest łatwa praca. Człowiek wstaje rano, idzie do lasu i spędza tam całe dnie. Siekiera i Golf Country to jedyne towarzystwo Ewalda.

 

Normalny wóz

Rajdu terenowego Golfem się nie wygra, ale nie narobi też wstydu. A jak sprawa wygląda na asfalcie? Wydawać by się mogło, że tak dziwnie skonstruowany wóz będzie niestabilny i wręcz niebezpieczny w czasie jazdy. Niestety muszę rozczarować żądnych sensacji. Golfem Country jeździ się normalnie, bezpiecznie i nudno. Z pewnością w tej dziedzinie Golf wypada lepiej od podobnej w założeniach Nivy. Przechyły nie powodują strachu o wywrócenie się, sama jazda jest bardziej pewna niż dajmy na to w Mitsubishi Pajero z tego okresu. Ma na to też wpływ napęd, który stały formalnie nie jest, ale oczywiście w razie potrzeby działa też na asfalcie. A to sprawia, że Golf Country sprawdza się wybornie, gdy po prostu dowali śniegu.

 

Wnętrze wygląda jak w zwykłych Golfach, chociaż na pewno nie tych podstawowych. Materiał wykończeniowy deski rozdzielczej jest miękki, jak np. w GTI.

 

Gruby hipster

Volkswagen dzięki zmianom w terenówkę mocno utył. Z 880 kg w wersji podstawowej aż do 1220 kg. A pod maską zamontowano zwykłe 1.8 o mocy 98 KM. W cywilnej wersji Golf z tym motorem jeździ dość żwawo. W tym wypadku jest nieco gorzej, ale i tak lepiej, niż wyobrażał sobie Ewald. Oczywiście dynamika nie należy do szałowych, ale nie będziemy na drodze wlec się jak Cinquecento z siedemsetką pod maską. Jeśli bierzemy pod uwagę, że samochód był projektowany dla służb leśnych, myśliwych i mieszkańców małych miejscowości w Alpach, to jego sprawność na drodze jest wystarczająca.

 

Zdjęcie instruktażowe nr 42 – jak być niewidzialnym.

 

Interior po staremu

Zazwyczaj komentuje też wnętrze auta. W tym wypadku zostawię to sobie na test zwykłego Golfa, bowiem w środku niczego nie zmieniono. Jest tak samo poprawnie, nudno i czarno jak w standardowym Volkswagenie. Materiały użyte do produkcji są, jak zawsze w VW, na wysokim poziomie. Nic nie trzeszczy, ani nie piszczy po latach wysilonej eksploatacji. Jednak sam design niczym nie porywa, zupełnie jak niemiecki pop.

Na pewno fajną cechą wersji Country jest wysoka pozycja za kierownicą. Szofer może spoglądać na wszystkim z góry, mimo iż siedzi w Golfie II. To jest naprawdę ciekawe uczucie. Szczególnie jak widzi się miny innych kierowców mówiące: „co to za głupi Golf? Sam go zrobił?”

 

 

Przydałyby się jakieś terenowe opony i większe felgi – myśli Ewald.

 

Co poszło nie tak?

Przez dwa lata (1990-91) zbudowano zaledwie 7 tys. egzemplarzy wersji Country. Volkswagen dość szybko z dziwnego Golfa zrezygnował, pokazując, że w planach sprzedaż miała wyglądać nieco lepiej. Co poszło nie tak? Trudno powiedzieć. Na pewno do zakupu nie zachęcała cena – Country był dwa razy droższy niż podstawowy Golf. Może też trochę przedobrzono ze stylem? Orurowania, progi, naklejki, koło z tyłu to mogło być zbyt wiele i samochód stał się karykaturą terenówki. Co przystoi Pajero czy Defnderowi, niekoniecznie dobrze wygląda w Golfie.

Podobnie sprawy miały się w późniejszym Renault Scenicu RX4. Oczywiście w przypadku porażki Scenica dochodzą jeszcze spektakularne awarie. Golf cierpiał na przerost formy nad treścią, ale był solidną konstrukcją. Z drugiej strony Panda 4×4 nie udawała Daihatsu Rocky czy Suzuki Samuraia. A Golf chciał się upodobnić do swoich nieco lepiej sobie radzących w terenie kolegów.

Oldtimer alert

Dzięki nie do końca udanym posunięciom Volkswagena mamy dziś fajną wersję Golfa, która stała się poszukiwanym youngtimerem  osiągającym dość chore ceny. Wóz dla Ewalda wypożyczyliśmy od pary architektów Darii i Piotrka z Vwyprawy, którzy mają w swojej kolekcji jeszcze mała gromadkę klasycznych pojazdów niemieckiego koncernu (w tym Corrado, przy którym daria ćwiczy aerobik niczym Jane Fonda). Z ich punktu widzenia wersja terenowa Golfa II jest super ciekawa. Ma tę nutkę oryginalności, której szuka się w wozie używanym hobbistycznie.

 

Niektórzy twierdzą, że koło zapasowe, orurowanie i te wszystkie gadżety to było za dużo. Ale moim zdaniem dodaje to Golfowi sporo uroku. Absurdalnego, ale jednak uroku.

 

Country było niezrozumiałe i doceniono je dopiero niedawno.  Przede wszystkim jako fajny i interesujący gadżet oraz wóz, który wyprzedził nieco swoją epokę. Orurowanie spełnia swoje zadanie, gdy przeciskamy się przez doły i pagórki, a jeśli na pace mamy zwłoki jelenia, to koło zapasowe lepiej mieć na zewnątrz. Przecież w razie złapania gumy nie będziemy targać zabitego zwierza, by zmienić koło. Zresztą najlepiej nie zabijać jeleni.

Poza tym cały projekt zawieszenia, zabezpieczeń i ramy trzeba po prostu docenić. To auto mądrze przygotowano do jazdy terenowej i nie ma tutaj żadnych powodów do śmiechu. W przeciwieństwie do wielu terenówek wóz dobrze sprawdza się też na asfalcie. Czego chcieć więcej? Oczywiście na żadnej z tej nawierzchni nie był też mistrzem. Ale nie można mieć wszystkiego.

Ludzie patrzą

Dziś do oczywistych zalet praktycznych dochodzą też reakcje ludzi na ulicy. Wiele osób w ogóle nie wie, że taki Golf istniał. Większość przechodniów myśli, że to przeróbka wykonana gdzieś w szopie. „Ale pan go zrobił. Ile to kosztowało tak go podnieść?” to pytania z jakimi trzeba mierzyć się na co dzień. I co ciekawe większość obserwatorów jest zachwycona pojazdem. „Dlaczego nie było ich więcej? Jeździłbym takim”, „ale wyprzedzili czasy, skubańce” itd. itp.

 

Golf Country wjedzie w dziurę i nawet z niej wyjedzie. Taki z niego zuch.

 

Poszukiwany Ewald

Tak samo było z Ewaldem, który finalnie grożąc nam siekierą uciekł Golfem w głąb lasu. Jeszcze na odchodne rzucił w nas wiewiórką, którą miał zjeść na kolację. Potem, już na posterunku policji, mocno nas przepraszał. Tłumaczył, że po prostu wóz mu się strasznie spodobał i nie chciał go zbyt szybko oddawać. Ponoć Volkswagen Golf Country idealnie wpasował się w jego potrzeby. Tylko dlaczego nie pomyśleli o tym jego ojciec i koledzy z branży 30 lat wcześniej?

 

Golf Country i typowe zabudowania najciemniejszej okolicy Schwarzwaldu.

 

Fotografie: Rafał Andrzejewski

Za użyczenie wozu dziękujemy Darii i Piotrowi z VWyprawy.

 

Poprzedni artykułMercedes L 319: jest robota do zrobienia
Następny artykułSilnik z szuflady