Anglojęzyczne określenie state of the art idealnie oddaje to, co widzimy na zdjęciach. W języku polskim trudno znaleźć równie lapidarne określenie. Po naszemu: bajer ful. To urządzenie, które zostało skonstruowane z wykorzystaniem najnowszych znanych technologii, a przy tym jest też tymi technologiami napakowane.
Nie tylko technologia, ale i spektakularna stylistyka od sześćdziesięciu lat przyciąga uwagę. Cadillac Eldorado Biarritz został stworzony przez zespół projektantów: Billa Mitchella, Chucka Jordana oraz Dave’a Hollsa. Co ciekawe zrobili to wbrew zaleceniom szefa Harleya Earla, ale to temat na osobną opowieść. W tej stylistyce kryło się coś frapującego, skoro Earl nie wywalił na bruk całego działu projektowego.
Taki sposób projektowania stanowił przełom w General Motors, ale nie w motoryzacji amerykańskiej. W 1957 roku pracujący dla Chryslera Virgil Exner w modelach Plymoutha wprowadził smukłe, łagodnie falujące linie – wypisz, wymaluj statek kosmiczny. Tak, dobrze pamiętacie – to właśnie z tej serii (choć z 1958 roku) pochodzi Plymouth Fury spopularyzowany przez film „Christine”.
Czkawka i kosmiczne spaliny
Na widok tego auta projektanci GM dostali czkawki z wrażenia. Kiedy ją opanowali, dotychczasowe projekty wywalili do śmieci. Bo wersja na 1959 rok miała wyglądać inaczej: wciąż królowały tam krągłości i wybrzuszenia, które kojarzyły się raczej z babciną kanapą, niż z nowoczesnym samochodem ery kosmicznej.
Panowie zasiedli za swymi rajzbretami i ruszyli w kosmos. Spójrzcie tylko na tył wozu: szpiczaste czerwone klosze lamp to ultragorące spaliny rakietowego silnika, który ruszył właśnie na podbój wszechświata. A same skrzydła są przecież statecznikami stabilizującymi tor lotu międzyplanetarnego. Jeśli komuś mało skojarzeń z rakietami, to jest jeszcze wielka, okrągła chromowana dysza główna, która rozwiewa wszelkie wątpliwości.
W latach 50. cały świat po obu stronach żelaznej kurtyny, marzył o skolonizowaniu Układu Słonecznego. W 1957 roku człowiek po raz pierwszy ruszył (na razie nie osobiście) na podbój kosmosu – 4 października z kosmodromu Bajkonur w Związku Radzieckim wystrzelony został Sputnik 1, pierwszy sztuczny satelita Ziemi.
Czy Lem wiedział?
W tym samym roku ukazało się również pierwsze wydanie „Dzienników gwiazdowych” Stanisława Lema. Jeśli wczytać się wnikliwie w tekst, gdzieś pomiędzy sepulkami i rozważaniami Ijona Tichego na pewno można znaleźć opis rakiety kosmicznej, którą widzicie na zdjęciach. Jeśli go nie znaleźliście, to nie czytaliście zbyt dokładnie.
Był to czas, kiedy kosmos stawał otworem przed człowiekiem, a możliwości wydawały się nieograniczone. W 1961 roku Rosjanin Jurij Gagrin został pierwszym człowiekiem w kosmosie. Drugim w tym gronie został Amerykanin Alan Shepard. Wyobraźnia ludzkości rozgrzała się do czerwoności od gorączkowych rozważań nad przyszłością w przestrzeni kosmicznej. Nie pozostało to bez echa ani w twórczości artystów, ani inżynierów. Cadillac Eldorado Biarritz bez kompleksów dołączył do tego kosmicznego panteonu.
Bez skrzydeł nie ma jazdy
Tutaj obowiązkowy wykład na temat tych imponujących skrzydeł, czy też ogonów, które stały sie nieodłącznym elementem ery kosmicznej. Po raz pierwszy pojawiły się w Cadillakach z 1948 roku. Zaprojektował je właśnie Virgil Exner, który wówczas pracował dla General Motors. Wzorował się na drugowojennych samolotach Martin-Lockheed P-38 Lightning. Jednak wtedy ogony były nieśmiałe, lekko zarysowane, jakbyśmy mieli do czynienia z brzydkim kaczątkiem, które dopiero za parę lat, gdy dorośnie, rozwinie imponujące skrzydła, zapierając widzom dech w piersiach.
Dekadę później skrzydła wciąż stanowiły oznakę nowoczesności. Jednocześnie stały się częścią stylistycznego wyścigu przyciągającego nabywców. Granica pomiędzy wysoką sztuką a kiczowatą tandetą jest cienka jak włos. A Eldorado już ponad pół wieku balansuje na tej cienkiej granicy i nie zanosi się na to, że ostentacyjna sylwetka wozu zniknie z podręczników dizajnu i historii motoryzacji.
Ekscytacja na maksa
James M. Roche, szef Cadillaka, tak mówił podczas prezentacji auta: „Jest to bez wątpienia najbardziej ekscytujący model marki. Zarówno pod względem stylistycznym, jak i mechanicznym”. Odbiorcy, przyzwyczajeni do okrągłych, marketingowo oszlifowanych zdań, mieli początkowo machnąć ręką, lecz szybko zrewidowali swój pogląd.
Ich oczom ukazał się Cadillac Eldorado Biarritz, czyli w najbogatszej wersji. Nie bez przyczyny samochód nazwano tak jak francuski kurort leżący nad Oceanem Atlantyckim u stóp Pirenejów. Od lat przyciągał surferów i milionerów. Ci ostatni nie tyle tam odpoczywali, lecz pracowicie kontynuowali lansiarski wyścig, pokazując, że wciąż są na topie.
Cienka różowa linia
Cadillac Eldorado Biarritz świetnie pasował do takiego klimatu: ostentacyjny, ocierający się o kicz, lecz stabilnie pozostający po jasnej stronie mocy. Oczywiście, aby wejść w posiadanie tej „mocy”, należało mieć 7401 dolarów, co dzisiaj stanowi równowartość prawie 70 tysięcy dolarów.
Za imponującym wyglądem, który opuszczał szczęki nawet najtwardszym zawodnikom, szła technologia. Tutaj James M. Roche miał 100% racji. Biarritz, tak samo jak chromem, ociekał nowoczesnością.
W 1959 roku zbudowano 1320 egzemplarzy w najbogatszej wersji. W tym jedynie 99 aut z fotelami kierowcy i pasażera zamiast przedniej kanapy. Samochód miał elektrycznie sterowane szyby i dach oraz centralny zamek. Przypomnijcie sobie, droczy czytelnicy, co wówczas miały samochody krajowej produkcji, jeśli chodzi o wyposażenie dodatkowe. Popielniczka?
Auto powstało na znanej z poprzednich wersji platformie C-body. Wóz napędzało V8 o pojemności 6,4 l i mocy 345 KM z czterobiegową automatyczną skrzynią Hydramatic. Kierowca miał do dyspozycji wspomaganie wszystkiego: kierownicy i oczywiście hamulców, bo ta sterta artystycznie wykończonej blachy ważyła blisko 2,5 tony. Za wygodę kierowcy i pasażera odpowiadały fotele sterowane elektrycznie aż w sześciu płaszczyznach.
Vanity mirror
I dalej: dwie prędkości wycieraczek, zewnętrzne lusterko (nieźle, co?), tak zwane vanity mirror, dzięki któremu pasażerka mogła elegancko przypudrować nosek w czasie jazdy na plażę albo do klubu. Światła przeciwmgielne, ogrzewanie, radio z anteną i głośnikiem umieszczonym również z tyłu. I jeszcze: tempomat i klimatyzacja (niestety nie we wszystkich wersjach). Byłbym zapomniał o patencie znanym z dużego fiata: otwieranie bagażnika z miejsca kierowcy.
Nic dziwnego, że to właśnie Cadillac z 1959 roku, a raczej jego ogony, trafiły na okładkę specjalnego magazynu „Life” poświęconemu stuleciu motoryzacji.
I właściwie nikt nie wie, dlaczego różowy Cadillac wszystkim kojarzy się właśnie z autem z opisywanego rocznika. Cadillaka w tym kolorze wypromował Elvis Presley. Jednak jego wóz to był czterodrzwiowy sedan Fleetwood Series 60 z 1954 roku. Mimo tego określenie „różowy Cadillac” od razu przywołuje z pamięci Eldorado z 1959 roku. Czyli ogony zrobiły robotę.
Bruce Springsteen też
Różowy Cadillac co jakiś czas powraca w najróżniejszych formach. W 1984 roku piosenkę o takim tytule nagrał Bruce Springsteen. Jego cover nagrała Natalie Cole w 1988 roku oraz Jerry Lee Lewis w 2006 roku.
Egzemplarz przedstawiony na zdjęciach przeszedł daleko posunięta renowację. Obejmowała ona również zmianę lakieru. Fabrykę opuścił w kolorze Argyle Blue Metallic z błękitnym wnętrzem oraz jasnoniebieskim dachem.
Auto z fotografii fabrycznie zostało wyposażone w pneumatyczne zawieszenie, zostało jednak wymienione na tradycyjne sprężyny. Podobno dlatego, że awaryjność pneumatyki była wysoka, a koszty naprawy – niebotyczne. Chociaż kompresor, który odpowiadał za pompowanie zawieszenia został na swoim miejscu.
Zgodzicie się chyba, że nie ma to większego znaczenia. Liczy się bulgot V8 gdzieś w trasie – na pustyni Nevady albo na bulwarze w Los Angeles.
Samochód został sprzedany za 218 400 dolarów podczas aukcji domu aukcyjnego RM Sotheby’s, która odbyła się 25 stycznia 2021 roku.