Low pass wywołuje najbardziej żywiołowe reakcje podczas każdych pokazów lotniczych, choć jest wykonywana na minimalnej wysokości.
Jak sam nazwa wskazuje (z ang. low – niskie, pass – przejście) chodzi o przelot wzdłuż osi pasa startowego na minimalnej wysokości. Jej głównym celem w „normalnych” warunkach jest umożliwienie oceny stanu samolotu obsłudze naziemnej. Dzięki takiemu przelotowi personel znajdujący się na lotnisku może ocenić stan i ew. uszkodzenia samolotu przez lądowaniem. Low pass jest jednak chętnie wykonywany przez pilotów podczas pokazów lotniczych.
Im mocniejsza i szybsza maszyna, tym „kosiak” (bo tak też się to określa) jest bardziej widowiskowy. Dzięki takiemu manewrowi publiczność może podziwiać maszynę niemal wszystkimi zmysłami. Samolot jest często na wyciągnięcie reki, widać go doskonale, słychać ogłuszający huk, czuć podmuch wiatru, zapach spalin i ciepło silnika. Im odważniejszy i doświadczony pilot tym bardziej niesamowitym przeżyciem będzie low pass. Jest to również prezent dla fotografów. Dzięki takiemu przelotowi można z bliska zrobić doskonałe zdjęcia maszyny w locie.
Manewr taki jest jednak dość niebezpieczny. Samolot leci z dość dużą prędkością na minimalnej wysokości, często w pobliżu publiczności. Każdy błąd może okazać się tragiczny w skutkach. Zarówno dla pilota jak i osób postronnych. Dlatego często takie przeloty są zakazane ze względu na możliwą katastrofę, a piloci mogą narazić się na restrykcje. Oczywiście nie mówimy o sytuacji w której low pass służy ocenie stanu samolotu, o czym napisałem powyżej. Przez lata, w Polsce zaczęto coraz bardziej dbać o bezpieczeństwo podczas pokazów lotniczych. To m.in. efekt kilku wypadków które wydarzyły się w Radomiu czy Płocku. Obecnie piloci mogą latać tylko w wyznaczonych strefach z dala od widowni. Są jednak nadal przypadki, gdy można niemal „złapać” samolot ręką.