Na Detroit mówiono kiedyś Motor City, na zachodnim wybrzeżu USA do dzisiaj można dostać oczopląsu od klasyków na ulicach. W wielu miejscach tego olbrzymiego kraju nie ma czegoś takiego jak chodniki poza centrami miast. Ale carspotting w Nowym Jorku to ciężka sprawa.
O czym marzą Nowojorczycy – nie wiemy. O czy marzą Nowojorczycy posiadający wóz, szczególnie klasyczny? O własnym garażu. Wielu z nich trzyma swoje auta na przedmieściach, na tanich parkingach kawał drogi od miejsca zamieszkania. W Nowym Jorku opisy niektórych historii dojazdu do swojego wozu przypominają te z rozmowy dwóch robotników w scenie na dworcu w filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” – „Ja, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie…(…)”. Nowy Jork wymaga poświęceń. Jak bardzo niektórzy jego mieszkańcy mogą się poświęcić, żeby dojechać do swojego wozu i zabrać go na przejażdżkę doskonale pokazuje film nagrany przez Petrolicious w 2013 roku. Właśnie dlatego carspotting w Nowm Jorku jest zajęciem dla wytrwałych.
Samochód – a po co to komu?
Przez ostatnie siedem lat sytuacja się nie poprawiała, wręcz przeciwnie. Garaży nadal jest jak na lekarstwo, są absurdalnie drogie, a nowojorskie ulice nadal należą do najbardziej zakorkowanych na świecie. Według niektórych badań są drugie w tej niechlubnej konkurencji, zaraz po moskiewskich.
Wielu Nowojorczyków mówi wprost – „nie potrzebuję samochodu”. 75% gospodarstw domowych na Manhattanie i 2/3 na Brooklynie nie ma żadnego wozu. To przeciwieństwo tego, czego doświadczycie w olbrzymiej części Stanów Zjednoczonych. Nawet w rejonie Zatoki San Francisco i Doliny Krzemowej bywa, że ciężko o jakikolwiek chodnik poza centrami miast i miasteczek.
Ale Nowy Jork nie jest miastem kierowców. Kult samochodu panuje w Los Angeles, tutaj nawet na majętnym półwyspie Long Island drogie i luksusowe, często europejskie, auta znaczą może więcej niż w Nowym Jorku, ale zdecydowanie mniej niż gdzie indziej w USA. Chcących zobaczyć kult pick-up’ów zapraszamy do Teksasu czy Montany, napalonych na carspotting i największych świrów na klasyki do Kalifornii, stanu Waszyngton czy choćby wyżej położonych stanów na wschodnim wybrzeżu.
Jest skromnie
Na ulicach klasyków jest tutaj jak na lekarstwo. Carspotting w Nowym Jorku to nie jest łatwe zadanie. Ale jak to bywa w jednym z najciekawszych i największych miast świata – dziwaków i świrów nie brakuje. Oczywiście klasyczny full-size sedan z lat 70., starsza 911-ka czy jakieś Volvo z serii 700 gdzieniegdzie się trafią. Ale bądźcie gotowi, że w gąszczu nijakich aut i żółtych taksówek trafi się Alfa Spider, albo… jakiś Citroen. Jednak o francuskich wozach więcej w części drugiej. A o tym jak trudno spotkać w Wielkim Jabłku ciekawego klasyka opowiada film nagrany przez ekipę Jalopnika kilka lat temu.
Trochę lepiej jest na przedmieściach, szczególnie w Queens gdzie spotkać można więcej krajowych klasyków, w tym muscle carów, nawet 700-konnych. Ale to nadal zupełnie nie te klimaty, co w Kalifornii, gdzie na każdym rogu można potknąć się o kilka wozów należących do jakiegoś motoryzacyjnego świra. Zresztą o tym niedługo też napiszemy. I będzie to cała seria!
Yellow Cab
Następnym powodem, dla którego w Nowym Jorku nie warto mieć samochodu, są taksówki. Rzadko trzeba na nie czekać, dla Nowojorczyków są relatywnie tanie, a ich kierowcy jeżdżą sprawnie. Po pierwsze dementujemy informacje o tym, że z ulic zniknęły Crown Victorie. Trzymają się jeszcze nieźle i wcale nie wypierają ich elektryczne taksówki. Wypierają je po prostu nowoczesne hybrydy, w tym SUV-y. Auto, które miało stać się nowojorską „taksówką jutra”, czyli elektryczny Nissan NV200 nie spotkał się ze zbyt miłym przyjęciem pasażerów. Dość szybko pojawiły się głosy, że dostawczakami mogą jeździć sobie kurierzy. Zresztą według założeń konkursu „Taxi of Tommorow” miało to być auto elektryczne. Potem szybko zmieniono założenie na „hybrydę”, a na końcu okazało się, że Nissany, do jakich zakupu chciano zmusić korporacje, to NV200 z benzynowymi silnikami 2.0 i skrzyniami CVT.
Spowodowało to spore oburzenie mieszkańców, a korporacje długo procesowały się z NYC Taxi and Limousine Commission. Z pomocą przyszło samo miasto, które stwierdziło, że wybierane przez korporacje hybrydy są mniej szkodliwe dla środowiska. Operatorzy taksówek dodają, że używane przez nich hybrydowe Priusy, Priusy+, Fordy Fusion i Chevrolety Malibu są oszczędniejsze, zaskakująco niezawodne i znacznie lepiej oceniane przez pasażerów w kwestii komfortu. Ale za żadnymi z nich nie zatęsknimy, a za Crown Victoriami jak najbardziej. I nawet jeśli carspotting w Nowym Jorku jest zadaniem ciężkim i niewdzięcznym, to można przynajmniej popatrzeć na Crown Victorie robiące swoją robotę. Więcej klasyków w części drugiej!
fotografie: Kaja Kasarełło