Tęsknicie za latami 90.? Jeśli chcecie znowu poczuć ich klimat, odnajdziecie go bez trudu w Berlinie. I nie kupujcie przy okazji żadnego samochodu, bo my oczywiście żadnego nie kupiliśmy – przecież nie po to tam pojechaliśmy.
W latach 90. patrzyliśmy na zachód z zazdrością i zauroczeniem. Nie spodziewaliśmy się, że ponad dwie dekady później znowu poczujemy zazdrość… patrząc na to samo. Nostalgiczną zazdrość. Lata 90. w Berlinie wciąż można spotkać. Choćby w postaci parkujących na ulicach samochodów. I mają się bardzo dobrze.
Tak trzeba jeździć
Opady śniegu były tak gwałtowne, że autostrada w kilka minut zamieniła się w nartostradę. Do tego śnieg był mokry, a przez to śliski. Boczne lokalne drogi wyglądały jeszcze gorzej. A był normalny powszedni dzień tygodnia. Jednak nie nastąpił żaden paraliż, nikt nie jechał ani idiotycznie szybko, ani absurdalnie wolno. I widać było, że wszyscy mają na kołach porządne opony. Po prostu spadł śnieg, którego drogowcy jeszcze nie zdążyli uprzątnąć, więc wszyscy dostosowali się do warunków na drogach.
Tak trzeba żyć
Na przedmieściach Berlina zaczęliśmy się zastanawiać czy nie trafiliśmy na jakąś imprezę youngtimerową. Niemcy wprawdzie kupują najwięcej samochodów w Europie, ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że wielu z nich, szczególnie w dużych miastach korzysta z jednego auta przez bardzo długie lata. Często nie jeżdżą nimi na co dzień, ale dbają i sumiennie serwisują. Skutek tego jest taki, że wiele ulic Berlina wygląda tak jakby czas zatrzymał się tam w 1994, a najpóźniej w 2001 roku.
Przecież jest jeszcze dobry!
Gdy jechaliśmy do Berlina kolega zaczął się zastanawiać czy spotkamy jeszcze w tym mieście jakieś E36. Jego wątpliwość szybko zweryfikowało życie. E36 jeździ po Belinie od groma. Tak samo jak np. BMW serii 5 E39, Mercedesów W124 czy Opli Omega B. Większość z nich jest w bardzo dobrym stanie i ma pod maską sześć garów. Lata 90. w Berlinie pełną gębą!
Dlaczego bogaci Niemcy nadal jeżdżą takimi wozami? Bo mogą. Bo nie widzą potrzeby ich wymiany. Wiele z tych aut zaraz będzie (albo już jest) youngtimerami, a nadal jeżdżą doskonale. Oczywiście, drogie i szybkie, a nawet obciachowe szpanerskie auta świetnie się tam sprzedają, ale większość ludzi traktuje je jako przedmioty użytkowe. Po prostu – lepszy telefon, lepsza pralka, lepszy samochód. Jednak nie wszyscy i wiąże się to też z czymś, co od kilku lat obserwują socjologowie. Wielu Niemców ma dosyć pędu i wszechogarniającej cyfryzacji. Większy ekran w samochodzie? Po co? Przecież ten poprzedni też miał wielki ekran. I nic z tego nie wynikało, jazda była emocjonująca jak wizyta na poczcie albo w warzywniaku.
Świadomy konsument
Do tego dochodzi kwestia ekologii. Niemcy nie łykają jak młode pelikany każdej bzdury na ten temat. Interesuje ich za to, czy ich wybory naprawdę przysłużą się planecie, a nie tylko na papierze. Dyskusja o tym czy warto kupować nowe elektryczne auta, zamiast użytkować starsze z benzynowymi silnikami, które już istnieją i nie trzeba ich produkować jest dosyć zażarta. Szczególnie, że starsze diesle już dawno zniknęły z miast, a punkty ładowania samochodów elektrycznych są, delikatnie mówiąc, bardzo mocno oblegane.
Warto też zauważyć, że w Niemczech mocno trzymają się organizacje konsumenckie, które przeprowadzają rzetelne testy towarów, publikują ich wyniki, a Niemcy – to straszne! – wierzą w te badania.
Zwiedzanie
Ponieważ, jak już pisałem, wcale nie przyjechaliśmy po następny samochód, postanowiliśmy odwiedzić kilka ciekawych miejsc. M.in. KFZ Zulassungsstelle czyli tamtejszy Wydział Komunikacji. Szkoda, że nie kupowaliśmy akurat żadnego auta, bo moglibyśmy prześledzić jak prosty i przyjemny jest proces wyrejestrowania pojazdu i zarejestrowania go przez następnego właściciela na wywozowe tablice rejestracyjne. I jak w tym policyjnym i opresyjnym kraju tablice rejestracyjne wykonuje się u prywaciarzy. Oraz mogliśmy popatrzeć na Niemców czasowo wyrejestrowujących swoje samochody. Nie ma czego zazdrościć, tamtejsze społeczeństwo jest ubogie. Nas stać na płacenie ubezpieczenia za auta, którymi nie jeździmy, bo np. są w remoncie.
Zwiedziliśmy też pewien garaż w willowej dzielnicy. Stał w nim samochód, którego nie kupowaliśmy, a obok Audi R8 właściciela i Schwimmwagen jego ojca. Nie, to nie jest żart. Człowiek, od którego nie kupowaliśmy auta trochę się speszył, gdy usłyszał, że jesteśmy z Polski (nas oczywiście najbardziej interesował Schwimmwagen). Ale powiedzieliśmy mu, że nasi znajomi z World War II VW są jednymi z największych speców od takich aut na świecie i dalej mogliśmy gadać na temat auta, którego nie kupowaliśmy.
Duchologia
Jednak lata 90. w Berlinie to nie wszystko. Berlin to też niesamowita architektura. Ale o jej perełkach napisano już absolutnie wszystko, a my nie jesteśmy tu od przepisywania, zostawiamy to innym. Berlin to jednak też blokowiska i to wcale nie tylko po enerdowskiej stronie miasta. Niektóre ze starych budynków mieszkalnych i biurowców fajnie i ciekawie się rewitalizuje, o inne jedynie (lub aż) po prostu dba, a straszą nieliczne. Ale w zimową szarówkę nawet one wyglądają dla nas – dzieci PRL-u – nostalgicznie i na pewno bardzo doceniłaby je Olga Drenda.
zdjęcia: autor