Starsi czytelnicy, żyjący choć przez chwilę w PRL-u, pamiętają tego sąsiada albo wujka, który budował samochód. Przydawała mu się każda sprężyna, śrubka i podkładka. W siermiężnych czasach realizował ideę zaszczepioną w jeszcze niezbyt zmotoryzowanym społeczeństwie przez Adama Słodowego.
To on zapoczątkował jeszcze w latach 50. budowę SAM-ów, czyli samoróbek powołanych do życia z podzespołów różnych aut. Kupione z demobilu, od sąsiada z szopy albo ze złomu części, silniki i zawieszenia przybierały najróżniejsze kształty.
Były mniej lub bardziej fantazyjne, zupełnie jak wehikuł Pana Samochodzika z książek Zbigniewa Nienackiego. Organizowano zloty i rajdy SAM-ów. Głodni motoryzacyjnych wrażeń hobbyści oglądali je na ulicy ze wszystkich stron, puszczając wodze fantazji na temat własnego pojazdu.
Luksus własnej roboty
Większość nich marzyła jednak o posiadaniu luksusowego auta, za którym ludzie będą oglądali się na ulicach. Najlepiej, żeby był inny niż wszystkie. Taki, na widok którego wszystkie kopary polecą w dół.
Dzisiaj nie ma z tym problemu. Domorosły Adam Słodowy na aukcji RM Sotheby’s, która odbyła się 5 lutego 2020 w Paryżu, roku mógł kupić sobie elegancki francuski wóz prestiżowej marki Delahaye o przyzwoitych osiągach.
Koło angielskie
Ci, którzy mają w sobie żyłkę majsterkowicza oraz warsztat wyposażony na przykład w koło angielskie, mogli kupić sobie kopyta do budowy elementów karoserii oraz furę szpejów takich jak silniki, elementy napędu oraz wszelaka galanteria, włącznie z tablicą reklamową, gdyby ktoś pomyślał o utworzeniu warsztatu. Niestety byłby problem z autoryzacją, bo firma założona przez Émile’a Delahaye’a w 1894 roku zakończyła działalność w 1954 roku.
Na aukcji można było oczywiście kupić piękne gładkie Delahaye 135 Roadster z 1939 roku, odbudowany około 2010 roku w aerodynamicznym stylu Figoni&Falaschi.
Życie w harmonii
Drugi to też model 135 i tez kabriolet z 1946 roku, tym razem z oryginalnym nadwoziem wykonanym przez firmę Figoni&Falaschi (obydwa z kolekcji Jacquesa Dayeza). Ale to nudne. Przychodzisz, machasz przez pewien czas harmonią banknotów, wykrzykując coraz wyższą cenę, po czym wyjeżdżasz idealnym wozem. Gwoli kronikarskiej dokładności: Delahaye 135 z 1939 roku sprzedał się za 455 000 euro, a ten drugi – za 376 250 euro. Swoją drogą, ciekawe, ile wynosiło postąpienie?
Znacznie ciekawsze do aukcyjnych wypaśnych luksusów są pokazane przez nas szpeje, z których można zbudować kolejny egzemplarz. Brakujące części blacharskie można dorobić, a brakujące zastąpić tymi od Syr… dobra, nieważne.
Godziny planowania
Na widok tych części chcemy rzucić wszystko w diabły: rodziny, dzieci, prace i na długie dni i miesiące zadekować się w warsztacie, wiercąc, skręcając, szlifując, mierząc, planując. A potem jeszcze raz to samo, niezbyt często myśląc o efekcie końcowym, wszak to droga jest celem.
Przerobić na traktorek
Najciekawszy zestaw zawiera części, które sprawiają, że zbudowanym autem można normalnie jeździć. Silnik silnikiem, ale bez hamulców, kół, zawieszenia albo pierdyliarda uszczelek i galanterii nie dałoby się daleko zajechać. Jeśli nie styka wam cierpliwości do zbudowania sobie luksusowego wozu, zawsze można zbudować traktorek, stolik do salonu albo zrobić inną metaloplastykę.
Fotografie: RM Sotheby’s