Dzisiaj jadę zobaczyć drogę. Przez cały dzień będę patrzył, jak za oknami przesuwają się lasy, domy i pola. I będę mówił pod nosem, jak patrzący przez lornetkę inżynier Mamoń w „Rejsie”: koszą traktorem, droga – chyba na Ostrołękę, chociaż to w zupełnie innym kierunku. Jadę po to, żeby patrzeć, czuć i przesuwać się, wsłuchując w uspokajający warkot silnika.
Roztocze. Gdzieś tam na wschodzie jest droga prowadząca do dawnego PGR-u gdzieś na wschodnich krańcach dawnego województwa zamojskiego. Fenomen drogi polega na tym, że została wykonana z… no właśnie, nawet nie wiadomo dokładnie. Miejscowość nazywa się Żurawce-Osada.
Jej nawierzchnia wygląda na klinkierową, co nieczęsto się zdarza w wioskach. Zwykle taką nawierzchnię – i to raczej przedwojenną – mają ulice w miastach. Internetowe poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Wiadomo jedynie, że taka droga istnieje.
Było też lotnisko
Druga informacja jest taka, że wcześniej miejscowość nazywała się Żurawce PGR, a trzecia – że w latach 80. i 90. istniało tam lotnisko. Prawdopodobnie przeznaczone dla samolotów rolniczych dokonujących na przykład oprysków pól. To wszystko.
Lecz zanim dotrzemy do drogi z nietypową nawierzchnią, należy wybrać jakąś trasę. Robię to na chybił-trafił, na przykład tędy. Nie musi być prosto do celu. Jest na niej wiele przystanków: cerkwie, synagogi, bunkry, miasteczka, relikty PRL-u i przedwojnia. Oto Roztocze.
Jedziemy więc z Sieniawy na wschód. Ale nie wybieramy skręcającej lekko na południe drogi 867, lecz tę trochę bardziej na północ, która doprowadzi nas do Starego Dzikowa. To tam właśnie Andrzej Wajda kręcił sceny do filmu „Katyń”. W opuszczonej cerkwi scenografowie pozostawili piętrowe łóżka, które brały udział w filmie.
Tygiel kulturowy
Przed II wojną światową Roztocze znajdowało się na pograniczu światów, kultur i religii. W jednej miejscowości mieszkali obok siebie katolicy, żydzi i prawosławni. Nie będę tutaj rozważał, jakie to było sąsiedztwo. Zachęcam do samodzielnych poszukiwań i lektury.
Oczywiście po II wojnie światowej wszystko się zmieniło. Przede wszystkim granice. Dotychczasowi mieszkańcy tych ziem zginęli w czasie wojny, ocalali zostali wysiedleni na tak zwane Ziemie Odzyskane. Cerkwie zamieniono na magazyny i stajnie, podobnie jak synagogi. Niektóre świątynie miały więcej szczęścia: zamieniono je w kościoły katolickie. Wciąż można tu znaleźć ślady świadczące o wielokulturowości tych ziem. Pierwszy przykład z brzegu: miejscowość Wielkie Oczy, w której znajdują się niemal obok siebie synagoga, cerkiew i kościół katolicki.
Jeśli nie zniechęcą nas leśne drogi gruntowe lub niemiłosiernie dziurawe asfaltówki wijące się przez lasy, możemy też poszukać bunkrów Linii Mołotowa.
Moto Roztocze
Zaraz za opuszczoną cerkwią w Starym Dzikowie natykam się na remizę. Podążam ciekawie w jej kierunku i już mam pierwsze dobre trafienie: pełnią tam służbę Żuk smutek i majestatyczna Tatra 138.
Kiedy krążę po Oleszycach, zauważam w lusterku czarne blachy OTR. Przez moment w wąskim wycinku odwróconego świata, jaki serwuje mi lusterko wsteczne, nie widzę, jaki to wóz. Szybko okazuje się, że to mercedes beczka. Jedzie za mną. Parkuję więc na rynku. Wymieniamy uprzejmości, robimy zdjęcia.
Wciąż ta sama historia
Chwilę później zaglądam do opuszczonej cerkwi świętego Onufrego. Jej historia jest identyczna, jak prawie wszystkich tutaj. Została zbudowana w 1809 roku na planie krzyża, murowana, z dwoma zakrystiami po bokach. Po blisko stu latach, w 1901 roku, została przebudowana, a remont przeszła w 1936 roku. Wierni opuścili te tereny w 1947, wyrzucono ich stąd w czasie akcji „Wisła”. Opustoszały kościół służył jako magazyn. Zamknięty na trzy spusty sypiący się budynek jest coraz smutniejszym wspomnieniem dawnej historii miasta i tego, czego świadkiem było Roztocze przez te wszystkie lata.
Na trasie mijam drewnianą cerkiew w Kowalówce. Mniej więcej od tego miejsca na wschód te budowle można spotkać niemal w każdej większej wsi. Znajdują się na Szlaku Architektury Drewnianej, który sam w sobie stanowi ciekawy pomysł na zwiedzanie tego regionu.
Drewniane Roztocze
Po drodze zbaczam z trasy, aby obejrzeć drewnianą cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Gorajcu. Należy do najstarszych tego typu budowli w Polsce. Początkowo uważano, że pochodzi z XVIII wieku, jednak badania przeprowadzone w połowie lat 90. wykazały, że została zbudowana w 1586 roku.
Dalej możliwości jest wiele. Można pojechać lokalnymi drogami do Woli Wielkiej, gdzie znajduje się kolejna drewniana cerkiew z 1755 roku. Wybieram jednak trasę bardziej na północ, mało ruchliwą, wijąca się wśród lasów drogą 865. Mijam Narol z imponującym pałacem Łosiów, lecz nie on mnie tutaj przywiódł. Przede mną witacz, który wciąż informuje o tym, że wjeżdżam do województwa zamojskiego.
W Bełżcu znajduje się pomnik-muzeum zbudowany w miejscu obozu zagłady Żydów. Jako jeden z trzech został założony w wyniku akcji „Reinhardt” w 1942 roku. Zginęło w nim około 450 tysięcy osób.
Letniska i PGR-y
Na niecałe 10 km wyjeżdżam na drogę nr 17, która prowadzi do granicy z Ukrainą. W Lubyczy Królewskiej skręcam w lewo i z ulgą pozostawiam główną trasę. Droga prowadzi trochę wśród lasów, trochę wśród dawnych PGR-ów i zapomnianych kombinatów, w których można znaleźć arcydzieła sztuki informacyjnej wykonane z opon, silosy pośrodku niczego. Mijam też wsie letniskowe, które upodobali sobie mieszkańcy okolicznych większych miast. Wśród daczy trafiają się też posesje z zardzewiałym Żukiem łypiącym zza węgła albo maluchem grzejącym się w promieniach słońca.
Nagle – jest! Skręt na drogę, która był celem mojej podróży. Klinkierowa nawierzchnia unosi się i opada w rytm falujących wzgórz. Po obu stronach pola. Koszą traktorem i kombajnami – jak u inżyniera Mamonia.
Jodełka i pocztówki
Jadę powoli, opony terkoczą na wąskich cegłach ułożonych w jodełkę. Gapiąc się na pocztówkowe krajobrazy, zastanawiam się, czy ta droga to przedwojnie, zbudowane na potrzeby ówczesnego właściciela tych ziem, czy może powstała już po wojnie, żeby stworzyć dojazd do PGR-u. Docieram do miejscowości o typowo pegieerowskiej zabudowie, wita mnie pustka. Wymarła wioska. Po lewej stronie drogi widnieją zabudowania kombinatu: hale, silosy i chlewy, po przeciwnej – bloki w szczerym polu. Przed nimi ogródki, przy nich astry i passaty.
Już po powrocie dowiedziałem się, że droga z taką samą nawierzchnią jest w Łazowej koło Bełżca. I wiecie co? Zupełnie nie mam ochoty zgłębiać tego tematu. Chcę, żeby nawierzchnia – być może dobrze znana inżynierom drogowcom – pozostała nierozwiązaną zagadką. Tak po prostu. To już nie będzie to samo, gdy Roztocze odkryje wszystkie swoje tajemnice.
Historia pisana skrzydłem
Na koniec zostawiłem sobie Messerschmitta Me-323. Pozostałości skrzydła tego olbrzyma można obejrzeć w Łosińcu. Lecz nie docieram tam prostą drogą. Gubię się na lokalnych drogach, które po kilku kilometrach stają się gruntowymi piaszczystymi traktami wiodącymi przez las. Tak najlepiej przejechać całe Roztocze. Mijam pojedyncze zabudowania. Jadę na azymut, na zasadzie: „to chyba będzie tutaj” albo „spróbuję skręcić w tę drogę”. W końcu docieram do Łosińca.
Zatrzymuję się przy kościele. Nie ma żywej duszy. Na prawo od kościoła bagno z trzema mostkami. Okazuje się, ze jeden z nich to właśnie kawałek skrzydła olbrzymiego Messerchmitta. Łatwo pomylić go kawałkiem ogrodzenia albo kładką wykonaną przez lokalnego mistrza migomatu. A może skrzydło to tylko legenda? Jak Tytanowy Janusz.
W drodze powrotnej, która wcale nie jest najkrótszą, zahaczam jeszcze o Radruż i tamtejszą cerkiew obronną świętej Paraskewy. Ten zabytek architektury sakralnej z XVI wieku znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na miejscowym cmentarzu pogrążone w stuletniej zadumie omszałe nagrobki dają dziwny spokój.
Dzień się kończy, niechętnie ruszam w drogę powrotną. Przejeżdżam jeszcze przez Horyniec-Zdrój, a potem znowu ruszam w trasę. Zachodzące słońce mam prosto w oczy.