Mosty w Stańczykach mają ponad sto lat i od ponad siedemdziesięciu nie służą do niczego. Obrosły wieloma mitami i legendami. Warto je jednak obejrzeć, bo są szczytem inżynierii budowlanej początku XX wieku i nadal robią olbrzymie wrażenie.
Żadne zdjęcie nie odda ich ogromu. Dwa bliźniacze mosty w Stańczykach mają po około 180 metrów długości i 35 wysokości. Ich ogrom potęguje okolica – zbudowano je na skraju Puszczy Rominckiej, z dala od dużych miejscowości. Po prostu tysiące ton betonu pośród morza zieleni. Mimo swojego wieku nadal pozostają największymi konstrukcjami mostowymi w Polsce. Skąd jednak pośród mazurskich lasów wzięły się tak abstrakcyjne budowle?
Przypadkiem
Mosty w Stańczykach, często błędnie nazywane wiaduktami, miały bardzo przyziemne przeznaczenie. Biegła nimi linia kolejowa Gołdap – Żytkiejmy. Kolejową rolę jednak pełniły bardzo krótko, bo od 1927 do 1944 roku. Tak naprawdę używana była jedynie północna estakada. Linia kolejowa, której stanowiły część, była jednotorowa. Między innymi z racji krótkiego „życia zawodowego”, wokół tych niezwykłych budowli namnożyło się wiele niewiadomych. Część na przestrzeni lat została wyjaśniona, część do tej pory jest zagadką.
Mosty w Stańczykach znajdują niemal na samym końcu Polski, na granicy województw warmińsko-mazurskiego i podlaskiego. Najłatwiej dojechać do nich od drogi wojewódzkiej Gołdap–Sejny. Przyznam się, że trafiłem na nie przypadkiem lata temu tylko dzięki mało wyraźnej tabliczce kierującej do punktu widokowego. Byłem wtedy w delegacji wykonując prace u klienta w Suwałkach. Szczyt sezonu wakacyjnego spowodował jednak, że nocleg znalazłem dopiero aż w Gołdapii. Codziennie pokonywałem trasę między tymi dwoma miastami, dopiero trzeciego dnia zdecydowałem się skręcić za znakiem z charakterystyczną lornetką.
Aleja jarząbów
Od głównej szosy droga prowadzi starym, wąskim duktem obsadzonym wiekowymi drzewami. Droga tak oczarowuje, że człowiek przez chwilę nie widzi nic innego. Pokonując kolejne zakręty, nagle wyjeżdżamy na skraj doliny i widzimy dwie olbrzymie betonowe konstrukcje pośród morza zieleni i drzew. Widok jest tak abstrakcyjny, że wydaje się złudzeniem. Jednak po bliższych oględzinach żelbetowych konstrukcji i odgrzebaniu w pamięci informacji, że jednak znajdujemy się na terenach poniemieckich powoduje, że w końcu zaczynamy ufać swoim zmysłom.
Te kolosy faktycznie zostały zbudowane przez Niemców. Mówi się, że ich podobieństwo do akweduktów w Pont-du-Gard koło Nimes w południowej Francji nie jest przypadkowe – ponoć za projekt budowli na Mazurach odpowiadał inżynier rodem ze słonecznej Italii. Zagadkowe jest również przeznaczenie linii, na której leżą mostów. Jedna hipoteza mówi o tym, że linia Gołap–Żytkiejmy miała być znaczącym elementem ważnej magistrali kolejowej Chojnice–Wilno, łączącej Prusy z podbitymi terenami obecnej Litwy. Jest również teoria mówiąca o chęci zainteresowania turystów Puszczą Romincką. To tłumaczy też nieco położenie mostów. Przerzucone są nad niewielką rzeczką Błędzianką. Specjaliści uważają, że wybudowanie ich zaledwie 200 m dalej pozwoliłoby na zmniejszenie ich wysokości o połowę. Być może specjalnie zdecydowano się na tę lokalizację, tak aby mosty w Stańczykach były kolejną atrakcją turystyczną?
Dlaczego dwa?
Dlaczego powstały dwie bliźniacze budowle? Tu też hipotez jest kilka. Mówi się, że zdublowanie tych konstrukcji miałoby pomóc ocalić przeprawę przy ewentualnym bombardowaniu. Mało to jednak prawdopodobne: mosty w Stańczykach są wybudowane w tak niewielkiej odległości od siebie, że każde porządne bombardowanie powinno uszkodzić obie konstrukcje. Poza tym jeden most, waląc się, mógłby łatwo uszkodzić drugi. Bardziej prawdopodobne są przypuszczenia, że początkowo tę linię projektowano jako dwutorową. Po powstaniu w 1918 roku II Rzeczpospolitej, linia straciła na znaczeniu i jeden tor w zupełności wystarczał.
Mosty w Stańczykach były bardzo odważnym przedsięwzięciem. Pięcioprzęsłowe konstrukcje wylewano z betonu i zbrojono stalą. Jednak przez lata krążyła opinia, że zbudowano je z drewnobetonu – czyli beton zbrojono drewnem. Wszystko przez wystający z muru bal, który miał być elementem konstrukcji. Spekulacje ucinają jednak specjaliści – przy takim ogromie budowli, drewno zostałoby zmiażdżone przez ciężar betonu nad drewnianym zbrojeniem. Dlatego można bez grama wątpliwości powiedzieć, że mosty w Stańczykach zbudowano z żelazobetonu. Belka widoczna na zdjęciu pochodzi prawdopodobnie z szalunku lub rusztowania i zapewne wpadła do betonu przypadkiem.
Budowę pierwszej przeprawy rozpoczęto w 1912 roku, aby przerwać ją dwa lata później ze względu na wybuch Wielkiej Wojny. Prace jednak zakończono w 1917 roku. Niejasna jest data ukończenia drugiego mostu. Jedne źródła mówią o 1918 roku, inne że zbudowano go już po wojnie. Ta druga opcja wydaje się jednak mało prawdopodobna, ze względu na utratę znaczenia projektowanej linii kolejowej.
Legendy stańczyckie
Mitem jest również to, że nie przejechał po nich żaden pociąg. Otóż planowo kolej kursowała po linii Gołdap–Żytkiejmy od 1927 roku. W dni powszednie puszczano na szlak trzy pary pociągów, w weekend jeszcze kolejną parę. To pokazuje, że linia była głównie turystyczną. Podczas II wojny światowej przysłużyła się za to przy budowie jednej najbardziej znanych inwestycji III Rzeszy. Przejeżdżać przez nią miały pociągi transportujące materiały do budowy słynnej kwatery Hitlera Wilczy Szaniec w Gierłoży. Nie można tym teoriom wierzyć do końca, bowiem Stańczyki są oddalone od Gierłoży o około 100 km i to w kierunku zupełnie przeciwnym do centrum Rzeszy. Materiały do Wilczego Szańca dojeżdżały raczej od strony zachodniej, od Kętrzyna.
Mit o tym, że przez stańczyckie mosty nie przejechał pociąg ma jednak podłoże w wydarzeniu które miało miejsce podczas ich budowy. Otóż 26 maja 1926 roku pod koniec prac przy linii kolejowej, w okolicy miał miejsce olbrzymi wybuch. Podczas gwałtownej burzy mniejsze z dwóch jezior Dobellus pokryło się warstwą szlamu. W pewnym momencie jezioro eksplodowało. Najprawdopodobniej wybuchł gaz błotny, który zebrał się w jeziorze. Został wytworzony przez procesy gnilne. Eksplozja była tak silna, że błoto zostało rozrzucone w promieniu wielu metrów, a wstrząs miał ponoć osłabić konstrukcję pobliskich mostów. Jak wiemy z akapitu powyżej, wybuch prawdopodobnie spowodowany przez błyskawicę, nie naruszył pobliskich konstrukcji. Legenda jednak pozostała i zaczęła żyć własnym życiem.
Długi koniec
Kolejowa kariera mostów zakończyła się wraz z przybyciem na te tereny Armii Czerwonej pod koniec II wojny światowej. Sowieci zdemontowali linię kolejową i wywieźli w głąb ZSRR. Po wojnie słabo zaludniony teren Mazur Garbatych oraz nowy przebieg pobliskich granic spowodował, że nie było sensu odbudowywać tej linii. Do tej pory jednak na zdjęciach satelitarnych można znaleźć pozostałości po nasypie i przebiegu torów. Mosty w Stańczykach nie są jedynymi obiektami inżynieryjnymi, które pozostały po linii Gołdap–Żytkiejmy. Mniejsze, aczkolwiek równie piękne budowle, możemy zobaczyć w pobliskich Botkunach czy Kiepojciach.
Obecnie Mosty w Stańczykach są w prywatnych rękach. Choć są wpisane do ewidencji zabytków, budowle są w nie najlepszym stanie. Przez lata nie bardzo było wiadomo co z nimi zrobić, nikt nie dbał o nie odpowiednio, bo i nie miały jakiegokolwiek zastosowania. W 2003 roku państwo sprzedało oba mosty prywatnym przedsiębiorcom za zawrotną sumę 125 tysięcy złotych, z czego połowę zwrócono im z przeznaczeniem na remont. Problem w tym, że koszt naprawy sypiących się mostów oszacowano na 2 miliony złotych. Obecni właściciele starają się jak mogą, naprawiono bariery, położono nawierzchnię. Gorzej to jednak wygląda od spodu. Erozja atakuje filary oraz przyczółki umocnione cementem w workach. Obowiązuje zakaz wchodzenia pod mosty. Nie wiadomo, czy da się je uratować i jak długo postoją. Dlatego też trzeba się spieszyć aby je zobaczyć.
Zdjęcia: autor