Lubicie jeździć swoimi klasykami na rajdy turystyczne? Wspaniale! A czy wiecie, że wyszły one z Komisji Sportów Popularnych i Turystyki w PZM? Jeszcze w latach 70. pojazdy zabytkowe były podkomisją u turystów. Dlatego rajdy zabytków wyglądają podobnie do klasycznych rajdów turystycznych.
W międzyczasie drogi obu dyscyplin rozeszły się. Zabytki stały się osobną dziedziną w PZM, a sama turystyka rozbiła się na rajdy typowo turystyczne i nieco trudniejsze rajdy nawigacyjne. Każdy, kto był na imprezie dla zabytków wie, że jeździ się tam według itinerera strzałkowego. Poziomy trudności są różne. Jedni organizatorzy pokazują walory turystyczne okolic, inni próbują uczestników pogubić – w końcu ktoś musi ten rajd wygrać.
Turystyka i nawigacja
W tej chwili na rajdach turystycznych utrzymuje się podział na łatwiejszą turystykę i mrożącą olej w silniku nawigację. Turystyka nie próbuje nadmiernie zgubić uczestników rajdu, pułapek na trasie nie ma aż tak wiele – przy okazji zwiedza się jakiś ciekawy obiekt w okolicy, z którego później organizowany jest test sprawdzający.
Jeśli ktoś nie lubi zwiedzać albo klasyczny itinerer jest dla niego za łatwy, może wziąć udział w rajdzie nawigacyjnym. W tym wypadku trasa zawsze jest skomplikowana jak pismo z urzędu skarbowego. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo o co chodzi i są tacy (tacy jak my), którzy nie wiedzą nawet jak dobrze wyjechać ze startu na trasę.
Światowid 2019
W dniach 18–19 października w Parku Rozrywki „Julinek” odbyły się rundy Mistrzostw Polski w turystyce i nawigacji organizowane przez Automobilklub Polski. Impreza, sięgająca swoją historią do lat 70., nazywa się Światowid. Warto wspomnieć, że wystąpić w niej może każdy pojazd (stary i nowy, byleby był sprawny technicznie) i każdy kierowca (byleby był trzeźwy i z ważnym prawem jazdy). Nie ma limitu wieku ani dla jednego, ani dla drugiego. Nasza zbyt ambitna załoga składała się z połączonych sił Magazynu Classicauto pod postacią kierowcy Michała Reichera oraz Movendusa pod postacią pilota Kamila Pawłowskiego.
Naszym samochodem była wyjątkowo tandetna i szpetna Dacia 1300 kombi z 1996 roku. Samochód wykonany w niesamowicie niestaranny sposób. Przez cały rajd dziwiliśmy się, że w latach 90. europejski producent wytwarzał tak słaby wóz. Przy Dacii Polonez Caro wydaje się idealnie spasowanym dziełem sztuki. Dacie wówczas sprzedawano oficjalnie w Polsce i kosztowały nie wiele więcej niż Fiat 126 el. Tylko cena tłumaczy człowieka, który wówczas kupił ten wóz.
Wracając do rajdu: w związku z tym, że jesteśmy ambitni niczym Rumuńscy inżynierowie w latach 90., wybraliśmy itinerer w wersji nawigacyjnej, gdyż lubimy się gubić na rajdach.
Przed właściwym rajdem czekała na nas próba sportowa w Julinku, na której brawurowo zgubiliśmy kołpak. Następnie przyszedł czas na jazdę po itinererze. Pierwszy odcinek był krótszy i składał się z kilku pułapek na terenie pobliskiego Leszna. Właściwie przez ponad godzinę nie wyjechaliśmy poza granicę tej miejscowości. Kręciliśmy się tam naszym rdzewiejącym wehikułem jak piłki w maszynie losującej Totolotka. Itinerer nawigacyjny nie przypomina turystycznego. Oprócz niewielkiej liczby klasycznych kratek mamy jeszcze kilka detali zmieniających przejazd przez punkty na mapie, osobne mapy terenu, ślepe mapy, constansy i inne straszne dla amatorów elementy.
Wysiłek umysłowy
Przejechanie takiej trasy wymaga wielkiego wysiłku umysłowego. Jedna pułapka wynika z drugiej, zaś inny element trasy jest zależny od jeszcze innego. Najgorsze jest to, że całość ma sens i teoretycznie da się wszystko przejechać bezbłędnie.
Zadaniem kierowcy i pilota jest przejechanie trasy w taki sposób jaki wymyślił to sobie organizator. Łatwo powiedzieć. Po sześćdziesięciu pomyłkach i kilkunastu tekstach typu „dobra, załóżmy, że to jest dobrze” udało nam się dojechać na metę. Co oczywiście nie oznacza, że trasę przejechaliśmy dobrze i bez błędów.
Wtedy przyszedł czas na kolejną próbę sportową, na której ponownie zgubiliśmy nasz kołpak z bazaru. Można było ruszać na kolejny odcinek – zdecydowanie dłuższy, bo ponad trzygodzinny. Tym razem mieliśmy się kręcić w okolicy Kazunia, Sowiej Woli, Truskawki i innych miejscowości w KPN. Na tym odcinku poziom trudności osiągnął formę doktoratu z itinerera.
Cały czas jechaliśmy na czuja. Oczywiście byliśmy zadowoleni, bo myśleliśmy, że jedziemy dobrze. Przyjechaliśmy na metę nie spóźnieni co oznaczało jedno: na pewno przejechaliśmy trasę źle. Wyniki potwierdziły nasze obawy – szóste miejsce wygląda teoretycznie nieźle, ale było tylko sześć załóg, a nasz wynik przekraczał cztery tysiące punktów karnych.
Bawiliśmy się świetnie
Oczywiście to nam nie przeszkadza. Bawiliśmy się świetnie, uwielbiamy tego rodzaju rajdy. Niesamowite jest to, że ktoś potrafi wykonać tak trudną trasę. Czasem mamy wątpliwości czy aby na pewno jest ona przejezdna w 100%.
Jeśli chcecie wybrać się na takie rajdy sprawdzajcie stronę PZM w zakładce turystyka. Warto też dowiedzieć się czy lokalny automobilklub nie organizuje takich rajdów na poziomie okręgowym. Wówczas są one nieco łatwiejsze i bardziej przystępne dla amatorów. Prężnie w tych dziedzinach działają kluby w Warszawie, Poznaniu, Opolu, Lublinie i Bydgoszczy. Jeśli jesteście ambitni, lubicie wyzwania, nie płaczecie jeśli coś jest trudniejsze niż „jedź prosto 26 km” to warto wystąpić w turystyce lub nawigacji. Szczególnie, że w okresie jesienno-zimowym to fajna alternatywa dla śpiących wówczas rajdów dla klasyków.
Zdjęcia: autor, Benedykt Chądzyński (Automobilklub Polski).