Co tu wybrać? To pytanie towarzyszy nam już od kilku lat, gdy w ciągu jednego letniego weekendu odbywa się kilka różnych imprez motoryzacyjnych. Takiego dobrobytu nie było do tej pory, a będzie jeszcze więcej. Każde podwórko, każda dzielnica, no dosłownie każdy chce mieć własny zlot, automobilklub, a przynajmniej klasyki na żwirku, asfalcie, trylince wieczorem, nocą, przed południem albo wręcz zamiast obiadu.
Z lawiny imprez w sobotę 7 września wybraliśmy dwie: XV Wołomiński Zlot Pojazdów Zabytkowych oraz Forza Italia 2019, czyli spotkanie miłośników włoskiej motoryzacji.
Na pierwszy rzut poszedł Wołomin. Zegar błyskawicznie cofnął się i znaleźliśmy się w realiach z lat co najmniej 80., które dobrze pamiętamy. Przed GS-em stała więc WSK-a oparta o balustradę schodów, a przed chwilą podjechała Nysa z zaopatrzeniem. Ulicą przemknęły kolejno: Trabant 601, Syrena 105, Warszawa kombi (a nawet dwie) i kilku dewizowców w Mercedesach. Pewno prywaciarze.
Obejrzeliśmy też film dla drugiej zmiany, w którym występowała Skoda 120 Verejna Bezpecnost, a także kant-bandzior, który wjechal prosto z lat 90. Zobaczycie, jeszcze chwila, a tuning ze sklepu „1001 drobiazgów” wróci do łask i będzie miał więcej wyznawców niż repliki dużych fiatów Akropolis albo GTJ.
Na przystanek podjechał Jelcz-ogórek. Wyglądało to jak pętla, bo kierowca wyszedł na dłuższą chwilę. Z przyjemnością wleźliśmy do autobusu, oglądając jego wnętrze, z naciskiem na deskę rozdzielczą i miejsca siedzące najbliżej kierowcy. Tak samo, jak robiliśmy to przed laty. I, szczerze mówiąc, trudno było nam się zebrać i wysiąść, chociaż silnik był już odpalony. Niestety jechaliśmy w zupełnie innym kierunku.
Jednak naszą uwagę zwrócił Tarpan, który – zdaniem właściciela – należał do najgorszych polskich aut. Zaraz przy tym ów właściciel zaznaczył, że był to jedyny wóz krajowej produkcji, którego oferowano z kilkoma różnymi silnikami, w tym z dieslem.
Jak zwykle „na Wołominie” obecna była silna reprezentacja motocykli, które stanowią nieodłączny punkt wspomnień, bo przecież każdy: ja, Ty wujek, stryjek, ojciec lub dziadek miał wueskę, gazelę, jawkę, ewentualnie ruska z koszem, junaka, a nawet pannonię, które jednak nie jeździła nawet jak była nowa. Tu następują niekończące się historie o tym, jak to jeździło się do dziewczyny, na zabawy, do pracy. Podczas niemal każdej z podróży spadał łańcuch, łapało się gumę, zapychał się gaźnik, spadała linka gazu i w efekcie zamiast upojnego spotkania z narzeczoną, spędzało się wieczór grzebiąc na poboczu drogi z rękami po łokcie uwalanymi smarem, paliwem i olejem.
Drugi obszar płatniczy
Później przenieśliśmy się zaledwie kilkanaście kilometrów dalej do miejscowości o malowniczej nazwie Krubki Górki na spotkanie Forza Italia. A tam, proszę państwa, jak w Pewexie! Z przestrachem stwierdziliśmy, że mamy w kieszeni zaledwie kilka bonów, które starczą nam jedynie na gumę do żucia i jakiś podły – mimo że zachodni – batonik. Na wszystko inne mogliśmy tylko popatrzeć wygłodniałym wzrokiem.
Na terenie posiadłości, której nie powstydziłby się Blake Carrington, zgromadziło się jakieś 300 pojazdów włoskiej produkcji. Włoskiej? Nie tylko. Naszym zdaniem największym hitem tegorocznej Forza Italia był Seat 800, czyli czterodrzwiowy Fiat 600 wyprodukowany w niewielkiej serii. Auta służyły głównie taksówki. W prywatne ręce trafiła znikoma ich liczba. A z taksówkami to wiecie, jak bywa. Nikt nich nie szanował, więc bez żalu oddawano je na złom, kiedy już się zużyły. Dzięki temu zostało jakieś 150 egzemplarzy. A jeden z nich pojawił się na Forza Italia. I to był numer jeden.
Numerem dwa było Maserati 3500 GT. Zupełnie jak na zdjęciach w internetach! Tylko, że w realu. No musimy przyznać, że trochę spotniały nam dłonie. Ale tylko trochę.
Poza tym sporo współczesnej włoszczyzny, która ciągnęła się po horyzont.
Numerem trzy był Fiat 130 coupe, który pojawił się w bramie, kiedy już wychodziliśmy. Trzeba przyznać, że kiedy niespodziewanie wyjechał zza rogu, poczuliśmy, jak dygnęło nam serduszko. Ponieważ jednak jesteśmy malkontentami, a poza tym nie wypada zachwycać się na głos oglądanymi autami, bo przecież widzieliśmy już wszystko, szybko zaczęliśmy żałować, że to nie sedan.
Musimy jeszcze wspomnieć o Multipli, która wśród oglądających wywoływała dziwne reakcje: zastanawiali się, z której strony jest przód, narzekali, że strefa zgniotu nie istnieje w tym samochodzie, szarpali za klamki, trzaskali drzwiami i wsiadali do niej, nie umiejąc wysiąść.
W drodze powrotnej jeszcze jeden sztos: Alfa 6. Nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. Ale później spotkaliśmy Avię. Stała sobie na poboczu. Tak po prostu. A może to był Opel?